Rozdział 24

Następnego dnia Vera zgodnie z obietnicą złożoną Thomasowi sprawdziła swoje wyniki. Wyglądało na to, że żyje. Musiała się zająć sprawą niskiego ciśnienia, ale była to dla niej drobnostka. Poprosiła jednego z Plastrów (dyżur teraz mieli Jeff i Clint) o podanie środka wspomagającego zawierającego kofeinę i witaminy. Gdy lek rozchodził się w jej ciele czuła przyjemne ciepło a zarazem siłę. Zbadali ją jak to najszybciej było możliwe, bo chciała nareszcie stąd wyjść.


-Mogę wziąć dyżur popołudniu, jak chcecie?- zaproponowała Vera.


-Chyba zapomniałaś, że to ty ustalasz tu zasady. My robimy to co każesz- zaśmiał się jeden z nich.


-W takim razie rozkazuję wam nie pełnić drugiej zmiany.


-Dobrze szefowo!- Jeff i Clint chichotali pod nosem.


Vera była zadowolona z ich postawy wobec niej. Rządziła.


Teraz jej jedynym pragnieniem było pójść się wykąpać i ubrać w czyste ubrania.


-Gdzie idziesz?- zapytał Jeff.


-Mam zamiar wziąć prysznic.


-O tej godzinie? Lepiej niech cię ktoś przypilnuje- ruszył w jej kierunku, chyba oferując swoją "ochronę". Lecz zanim zrobił trzy kroki wszyscy usłyszeli:


-Ja się tym zajmę- to był Thomas. Ubrany w niebieską koszulkę, z lekko potarganymi włosami wyglądał jakby dopiero co trafił do Strefy.


Vera szybko do niego podeszła, nachyliła się ku niemu i szepnęła: "Dzięki". Chłopak się uśmiechnął. Objął ją ramieniem i ruszyli ku łazience. Dziewczyna nie była dużo od niego niższa, może z jakieś dziesięć centymetrów. Jej blond włosy spływały kaskadą, po jej ramionach i ramieniu Thomasa. Mimo różnicy w budowie (ona szczupła, on dosyć umięśniony) dotrzymywali sobie kroku. Nie odzywali się do siebie. Przyglądali się Strefie. Jak co dzień tętniła życiem. Jak żywy organizm. Ona i on byli sercem. Każdy do kogo się uśmiechnęli po drodze odwzajemniał go i wszyscy wydawali się radośniejsi. Siedząc w tej dziurze czasami przyda się odrobina wesołości- pomyślała. Doszli do łazienki. Thomas otworzył drzwi i upewnił się, że w środku nikogo nie ma.


-Proszę bardzo. Jak coś czekam na zewnątrz. Obiecuję nikt tu nie wejdzie- zapewnił ją Thomas i wyszedł.


Vera zabrała się za siebie. Kąpiel, suszenie, ubieranie świeżych ubrań i dokładne ogarnianie wszystkiego. Krótkie spojrzenie w lustro. Wyglądała znacznie lepiej. Burczało jej w brzuchu, bo od rana nic nie jadła. Wyszła z łazienki. Thomas ponownie objął ramieniem. Czuła się przy nim bezpiecznie. Zmierzali do kuchni. Patelniak nie był zbyt zadowolony, gdy usłyszał, że ma wydać jeszcze jeden posiłek, po tym jak właśnie posprzątał. Na szczęście Vera i Thomas zarazili go uśmiechem. Po posiłku poszli na spacer. Chodzili po lesie, kręcili się pomiędzy drzewami. Do ich uszu dochodziły tylko odgłosy Strefy i ich własne oddechy. Zaczęli biegać. Ganiali się. Od czasu do czasu śmiali. Thomas- Zwiadowca, który biega po labiryncie codziennie- był pod wrażeniem kondycji i szybkości z jaką Vera się poruszała. Muszę ją złapać- stwierdził chłopak i zaczął przyspieszać. Był już dość blisko by złapać ją za bluzkę i zatrzymać. Wyciągnął rękę, ale natychmiast ją cofnął, bo dziewczyna sama się zatrzymała. Obróciła się w jego stronę. O mało na nią nie wpadł. Klatka piersiowa Very szybko podnosiła się i opadała.


-Wszystko w porządku?- zapytał ją Thomas, choć było to głupie, bo ona czuła się doskonale, nawet się nie spociła.


-Tak. Zatrzymałam się tutaj, ponieważ chciałam cię o coś zapytać. Mogę?


-Jasne.


Vera zbliżyła się do Thomasa. Oddychali tym samym powietrzem na zmianę. Byli zdyszani. Chłopak czekał, aż z ust dziewczyny wypłyną słowa, które chciał usłyszeć.


-Czy...- zrobiła pauzę i przełknęła ślinę, ale Thomas pomyślał, że wyrazy nie mogą przejść jej przez gardło.- Czy... Czy wiesz kiedy jest Zgromadzenie?


-Co?- zapytał z niedowierzaniem. Nie to chciał usłyszeć. Posmutniał i zastanowił się nad odpowiedzią.


-Mam powtórzyć?- zapytała.


-Nie ma takiej potrzeby. Wydaje mi się, że Rada zbiera się po obiedzie.


-Trzeba przedstawić im nasz plan.


-Oczywiście. Wiesz, myślałem, że zapytasz o to czy...- przerwał.


-Czy?


-Nieważne. Idziemy dalej czy będziemy tu tak stać, aż zamienimy się w drzewa?


-Ruszamy- wzięła go za rękę i pociągnęła za sobą.


W myślach rozstrzygała co chciał wtedy usłyszeć Thomas. Przeanalizowała wszystkie możliwe opcje, ale prawie wszystkie odrzuciła. Została tylko jedna możliwość, ale była tak banalna, że Vera nie była pewna czy na pewno o to mu chodziło. Szybko pozbyła się tej myśli z głowy, nie chciała robić sobie nadziei.


W głowie Thomasa toczyła się podobna burza myśli. Dlaczego nie zadała tego pytania? Dlaczego powiedziała właśnie to? Dlaczego?- myślał. Nie chciał robić sobie nadziei tak jak Vera. Starał się zapomnieć o tym, ale wszystko wracało gdy tylko na nią spojrzał. Kiedyś jej powiem- stwierdził.


.....


Dzięki za przeczytanie! Gwiazdkujcie i komentujcie!

Comment