24. Fałszywy alarm, to była śmierć kliniczna

Biegłam za Tikki na łeb, na szyję. Nawet nie wyjaśniła mi o co dokładnie chodzi. Wiedziałam jedno: muszę mu pomóc za wszelką cenę. Tylko czemu to się musiało stać akurat teraz?! Kiedy zaczęliśmy się dogadywać, kiedy pojawiła się nadzieja, kiedy miał urodziny...


Wpadłam do pomieszczenia jak czarownica na najnowszej miotle. W oczy od razu rzucił mi się Marin. Wyglądał upiornie, niczym duch. Poprawka. Gorzej. Młody rozbójnik miał strasznie bladą cerę, mokre od potu włosy, bezwładne ręce, drżał w drgawkach,  a policzki aż płonęły mu rubinowo, kontrastując z resztą skory. Wyglądał jakby...jakby umierał.


Przerażona uklękłam przy jego łóżku  i złapałam chłopaka za rękę.


-Marin...Marin, co się dzieje?- zapytałam. Nie odpowiedział. Potrząsnęłam nim, zadając znów to samo pytanie. Nadal zero reakcji. Nie słyszał mnie, nic nie czuł. Przestał kontaktować pogrążony w swoim świecie, zatopiony w odmętach swego umysły, uwięziony w podświadomości. Dopiero po chwili zrozumiałam co spowodowało u niego taki stan.


Klątwa.


Stała się wtedy dużo bardziej wyczuwalna niż normalnie, wręcz namacalna. Po raz pierwszy nie było wątpliwości co do jej przeznaczenia. Moc kolczyków wyraźnie pokazywała: miały zabić. Nie poprzez rany, krwotok czy chorobę. To byłoby zbyt oczywiste. Miały zadusić umysł chłopaka, pozbawić go świadomości, ukraść myśli oraz wspomnienia. Jednym słowem zlikwidować od środka, tak, że nawet nie zostanie ślad. Zostanie jedynie pusta skorupa.


A ja musiałam temu zapobiec.


-Co z nim?- usłyszałam drżący głos szatynki. Stała w wejściu, pewnie niezdolna do podejść bliżej, by nie musieć patrzeć na agonię brata. Też wolałabym wyjść, gdyż już w tamtym momencie miałam pewność, że ów widok na długo zapadnie mi w pamięć i będzie nawiedzał senne koszmary. Jednak są rzeczy ważniejsze od samopoczucia. Na przykład cudze cierpienie.


-Miałaś rację, krucho z nim. Nie ma dużo czasu, góra do wschodu słońca.


-Czyli...umrze?


-Tego nie powiedziałam. Niech nikt tu nie wchodzi ani mi nie przeszkadza.  Jeśli połączenie zostanie przerwane przedwcześnie wtedy już nic nie będzie się dało zrobić.


-Chwila, co ty chcesz zrobić?- nie odpowiedziałam. Poczekałam tylko aż kobieta wyjdzie, zamykając drzwi po czym położyłam ręce na głowie bruneta. Moment zajęło zanim udało mi się połączyć z jego umysłem. Uderzył mnie natłok emocji oraz myśli.


***


Czułem wszechogarniający ból, który opanowywał całe moje ciało. Piął się od głowy w dół, niczym trujący bluszcz Nie miałem pojęcia co się dzieje. Nie wiedziałem kim jestem. Nie wiedziałem gdzie jestem. Nie wiedziałem czemu tak potwornie boli. Chciałem tylko uciec jak najdalej. Od tego potwornego uczucia, od cierpienia, od wszystkiego. Jakiś cichutki głos, a raczej przeczucie zapewniało mnie, że niedługo pojawi się wybawienie. Droga ucieczki. Coś mającego wybawić mnie od wszelkich uczuć. Tylko co? I przede wszystkim kiedy? Bo czułem, że długo już tak nie wytrzymam.


Trwałem w nicości. Miała nieokreślony kolor, brakowało tam podłogi, sufitu, ścian. Wszędzie mogłeś stanąć, jednocześnie wszystko było pustą przestrzenią w nieokreślonym kolorze. Dziwne uczucie. Nie miałem ciała, ale tam  istniałem. Jakby jako myśl, jako oddech, jako coś...


-Marin! Marin, co się dzieje?- usłyszałem głos. Był strasznie wysoki, nienaturalny, przesycony emocjami. Inny. Nie pasujący do owego świata. Ale w jakiś sposób ciągnął mnie do siebie. Chciałem zaleźć jego źródło, jednak coś mnie powstrzymywało. Głos ucichł, pozostawiając mnie znów samego, czekającego na zapowiedziane wybawienie.


I nadeszło.


Jednak coś podpowiadało mi, że to nie to wybawienie o które chodzi. Że na co innego czekam, a tego powinienm się wystrzegać jak ognia...Tylko czym był ogień? Nie wiedziałem, więc jak miałem się wystrzegać czegoś czego nie znałem?


"Czymś" była jasnowłosa dziewczyna w kolorowym promieniu. Zdawała się iskrzyć w tym świecie jak gwiazda, iskra. Jakby była całym światłem z całej rzeczywistości. Wyciągała do mnie rękę, a biała suknia łopotała wokół niej jakby pod wpływem wiatru. Na twarzy miała łagodny uśmiech, który powodował jakieś nieznane uczucie ciepła. Ciepło rozchodziło się po moim ciele, osłabiając ból.


-Chodź. Czas wracać. - rozpoznałem jej głos. Kojarzył mi się z czymś dobrym. Czymś przyjemnym. Tylko czym?


-Nie możesz tu zostać.- powiedziała. Trwałem w miejscu, patrząc jak do mnie podchodzi, a z każdym krokiem ból coraz bardziej słabł. W końcu dzieliły nas już metr. Jeden metr. Tak wiele, a za razem tak mało. Nie dałem rady do niej podejść. Czemu? Czemu nie mogłem zrobić czegoś  na co miałem najbardziej ochotę? Jednak na szczęście ona mogła.


Zrobiła ostatni krok, niszcząc dzielącą nas przestrzeń po czym objęła mnie ramionami. Wszystko wokół rozsypało się na kawałki i zaczęło wirować w szaleńczym tempie. Ale już mnie to nie obchodziło. Czułem się bezpiecznie, cały ból minął i chociaż za plecami jasnowłosej widziałem otwierające się drzwi, pełne błękitnego blasku, które podobno miały mnie uchronić od wszystkich problemów (wedle owego cichego głosiku, szepczącego coś przez cały czas) to nie chciałem do nich iść. Chciałem zostać w tym objęciu na zawsze. Pod spojrzeniem jasnozielonych oczu. Ciepłych, opiekuńczych, niepowtarzalnych.


-Już dobrze, już po wszystkim.- usłyszałem szept przy uchu, po czym dziewczyna zamknęła oczy. Wszystko zniknęło.


Ocknąłem się na podłodze w gabinecie Tikki. Głowa mnie łupała, jednak poza tym czułem się całkiem nieźle. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że trzymam w ramionach nieprzytomną Adriannę. Wyglądała na wyczerpaną. Parę chwil zajęło mi zrozumienie co się właśnie stało.


Elfia księżniczka uratowała mi życie. Jak? Po co?


Te pytania pozostaną bez odpowiedzi. Liczyło się jedno: byliśmy bezpieczni.


Wyglądała tak niewinnie bez wyrazu wściekłości czy irytacji na twarzy. Nie mogłem się powstrzymać: delikatnie musnąłem ustami jej policzek. Nawet nie drgnęła.


Jednak tamtego dnia coś sobie uświadomiłem...


Że ją kocham.


CDN







Comment