Rozdział 6


Płacz dziecka obudził wczesnym rankiem państwa Caslan, którzy zatrzymali niemowlę na strychu. Pani Caslan, jak tylko wstała szybko pomaszerowała na górę i wzięła małą, aby się nią zająć. Zauważyła wiele siniaków i zaschniętą krew na główce dziecka.
- No to trochę do roboty mam z Tobą, ciekawe jak Ty w ogóle masz na imię – przekrzywiła głowę i podniosła Cynthię z koszyka. Przytuliła ją i poszła z nią do męża. Wręczyła mu dziewczynkę i oznajmiła, że idzie po wodę do miski oraz po gazę jałową. Gdy to wszystko przygotowała, rozebrała ją i dokładnie się jej przyjrzała.
- Całkiem słabo z Tobą, hmm... No nic! Jakoś sobie poradzimy.


Jak tylko skończyła ubierać małą w ciuszki usłyszała pukanie. Puk, puk. Cynthia leżała spokojnie w koszyku. Była umyta, opatrzona i najedzona. Pani Caslan pomyślała o wszystkim, sama bowiem wychowała siódemkę dzieci, które teraz są już dorosłe i mają swoje rodziny. Znowu, ponowne pukanie. Puk, puk. Pierw wyjrzała przez okno patrząc, kto mógł do niej przyjść tak wcześnie. Westchnęła z ulgą bo to była tylko pani Rajkik, babcia. Wpuściła ją i z wielkim uśmiechem pokazała, by usiadła wraz z nią do stołu. Jednakże na długo nie posiedziała, gdyż zapomniała nastawić wodę na herbatę.
- Jaką chcesz herbatkę, Mohi? - Głośno zapytała z kuchni. Zero odzewu, więc postanowiła że pójdzie do pokoju sprawdzić co się stało. Spokojnym krokiem i pośpiewując pod nosem poszła do pokoju. Widok ją zamurował. Pani Rajkik leżała na ziemi, przecież ona nic nie słyszała, aby zareagować, iż zemdlała. Pochyliła się nad nią, a jej siwe włosy opadły na twarz. Wzięła je i zgarnęła za ucho. Przyłożyła buzię do nosa kobiety. Pan Caslan dopiero wstając z łóżka nie domyślał co się mogło stać. Kiedy przyszedł na miejsce zdarzenia zobaczył, jak jego żona mówi i szturcha staruszkę rozłożoną na ziemi.


- Co się stało, kochanie? - Zapytał pełny stoicyzmu.
- No sam nie widzisz?! Nie załamuj mnie tylko mi pomóż! - Wyładowała całą złość na mężu.


Facet podszedł i przyłożył ucho do jej nosa.


- Nie żyje, nie ma już dla niej żadnego ratunku. Pójdę powiadomić jej męża.


Panią Caslan zaniemogło to co się zdarzyło. Ale jak to? Tak nagle? Zawał?!
- Nie wierzę... - wyszeptała, zasłoniła twarz rękoma i oparła się o zimną ścianę. - Naprawdę nie wierzę...


„Szkoda kobiety, dużo wnuków ma. A mogła jeszcze dożyć prawnucząt." pomyślał i zaczął się zbierać do wyjścia. Ubrał na siebie gruby, czarny płaszcz, za dużą czapkę i rękawiczki. Na nogach miał już zniszczone od noszenia trapery. Śniegu na dworze przybywało. Sięgał mężczyźnie już do kolan, a jednak należał do wysokich. Stanął przed zielonym domem i zapukał. Czekał z dobrą chwilę zanim, ktoś mu otworzył, a była w stanie zrobić to jedna osoba – pan Rajkik. Busad ledwo co chodził na swoich wykrzywionych nogach. W młodości wiele razy miał je złamane, a na starość dopadł go reumatyzm. W Tydii mrozy są srogie to jegoż stawy nie wytrzymują. Mężczyzna przetarł oczy i zadarł głowę w górę, aby spojrzeć w twarz pana Caslana. Mierzyli się przez jakiś czas wzrokiem, milczeli. Żaden nie wiedział kto jako pierwszy ma się odezwać.


- Witam, w czym mogę pomóc? - Zapytał wreszcie po dłuższym czasie pan Rajkik. - Czyżby coś się stało? Proszę, proszę wejść, a nie stać na mrozie! Okropna żeś ta pogoda.


Weszli oboje do skromnej kuchni, w której stał piec i było najcieplej. Staruszek nalał do kubków świeżo przegotowaną wodę i usiedli do mahoniowego stolika.


- Słuchaj przyjacielu nie wiem jak zacząć...


- Na pewno nie od końca – przerwał mu i zaczął powoli siorbać herbatę krzywiąc się. Wyglądało na to, że zapomniał sobie posłodzić. - Adieu, wiesz przecież to i mi nie zaprzeczysz, jakoby ufasz mię i możesz wszystko powiedzieć. Nie wstydź się!


Adieu zadarł głowę, gdyż miał wzrok wbity w stół stukając palcami o blat.


- Cóż... Twoja żona miała zawał i jest...


- Nie! Już nic mi nie mów! - Wykrzyczał Busad pełen rozpaczy.


„Ale jak to?! Przecież jeszcze niedawno tutaj była! Widziałem ją, obudziłem się obok niej. I tak po prostu już jej nie ma?" pomyślał. Z nerwów przewrócił kubek ze stołu wylewając całą zawartość. Uważał, że to nie było do pomyślenia. To na pewno jest jakaś klątwa, która ciąży na nich. Caslan wiedział, iż nie ma nic więcej do dodania. Ubrał się z powrotem i żegnając się, wyszedł. Starzec również nie miał nic do dodania. Już wiedział, że zapewne też i on umrze niedługo. Nie ze starości, choroby czy wypadku. Z tęsknoty do swojej Mohi. Nie opuszczali siebie na choćby długi czas. Kilka dni rozłąki była dla nich mordęgą i za nic na świecie nie chcieliby dłużej. Od zawsze pracowali w tych samych zawodach, by choćby na chwilę na siebie nie spojrzeć. Busad od zawsze był przystojnym mężczyzną i nawet z powodu swych lat nie zatraciwszy swojej urody często słyszał od innych pań miłe słowa. Natomiast Mohi była mała ale rezolutną kobietą, których w dawnych czasach brakowało. Dopiero w latach kiedy Yotushi dorastała zaczęło przybywać kobiet niezależnych. Zaczęły wychodzić z domów, uczyć się, pracować, a nawet zasiadać w urzędach co było w państwie wielkim wyczynem. Rajkik siedział bezczynnie w pustej kuchni, w pustym domu. Nikogo więcej oprócz niego nie ma.


„Trzeba się zebrać i znowuż iść żeś w takiem pogodę, cholera!" pomyślał i poszedł szurając stopami o podłogę do innego pokoju.





Comment