| Rozdział 16 |

>> Ważne info na dole! <<


- A może po prostu to nie Jacqueline stała się tobą, tylko ty stajesz się Jacqueline? - zastanowił się na głos Jason, patrząc na mnie wymownie.


- Mniej gadania, więcej przeżuwania. - Prychnęłam głośno. Parę minut wcześniej nasza pizza wreszcie dotarła, ale on nawet jej nie tknął. Jeszcze chwila i zjadłabym całą sama. - Serio, daj mi już spokój. Nie potrzebuję terapii.


Wzruszył ramionami, wcale nie przejmując się moim agresywnym nastawieniem. Nie moja wina, że od kiedy tylko uratowałam mu życie, uczepił się mnie ze stwierdzeniem, iż "może czekać mnie coś lepszego, niż zniszczenie Gotham". Serio, było coś lepszego?


- Tylko mówię.


Siedzieliśmy w małej, włoskiej restauracji. Chciałam wybrać coś droższego i bardziej eleganckiego, ale Todd wolał nie rzucać się w oczy. Nie dziwiłam mu się. Przebrał się w cywilne ubrania, a jedyną rzeczą wyróżniającą go były tylko ciemne okulary (miały chyba sprawić, aby pozostał incognito) i jego biała grzywka. Wątpiłam, żeby ktoś nagle wyskoczył zza krzaka, krzycząc: "Patrzcie, to ten dzieciak Wayne'a! Ten, który nie żyje!".


Mimo wszystko, pizzeria była nawet urocza. To znaczy, nie żeby jakoś specjalnie mi się podobała. Po prostu miała swój klimat. Niewielu klientów siedziało w środku, a obsługiwała tylko dwójka ludzi, z których jeden był kucharzem. Przeważały tam jasne barwy, ale światło było przyciemnione. Zdążyłam się już dowiedzieć, że Jason często tu jadał.


Minęły dwa dni od ataku na Two Face'a. Od tamtej pory udało nam się przeprowadzić parę bardziej udanych akcji i chociaż Jason się tego wypierał, wiedziałam, że rana go boli. Robiłam, więc za jego osobistą pielęgniarkę i poprawiałam mu opatrunek, za każdym razem, kiedy zbytnio go naciągnął lub pobrudził. Tym się głównie zajmowałam przez ten czas. I co najlepsze - nie miałam żadnych wieści od Jokera. Nie wiedziałam, jak długo taka sielanka potrwa. Jeśli Jason nie zgodziłby się na moją propozycję w najbliższym czasie, wróciłabym pewnie do klauna. A to niezbyt mnie satysfakcjonowało. W życiu nie powiedziałabym tego na głos, ale oprócz potencjalnego partnera, widziałam też w Jasonie jedną z bliższych mi osób. Dosyć szybko odnaleźliśmy wspólny język. Nie chciałam się z nim teraz rozstawać.


Włożyłam do ust kawałek pizzy, uśmiechając się przy tym lekko. Jedzenie było niesamowitą czynnością. Dawało taką radość oraz uczucie pełności. Chociaż Jackie prawdopodobnie znała tysiące smaków i nie przywiązywała do nich większej wagi, mnie robiło się ciepło, kiedy odkrywałam nowy, nieznany mi przysmak. Oczywiście, znałam potrawy z nazwy i z wyglądu, ale teraz dopiero mogłam poznawać ich konsystencję. U Jokera żywiłam się jedynie marnymi daniami z niższej półki. Jason jako pierwszy pokazał mi to danie bogów, pizzę. 


- To jest nie do opisania - mruknęłam z pełną buzią. Mężczyzna uniósł brwi, ale nie skomentował. Technicznie rzecz biorąc, nie mogłam mieć uczuć, ale potrawa przyprawiała moje serce o szybsze bicie i sprawiała, że uśmiech gościł na mojej twarzy. - Możemy chodzić tutaj częściej? Już nigdy nie zjem niczego innego.


- Czekaj, czekaj. - Uniósł dłoń, przerywając mi. - Nigdy wcześniej nie jadłaś pizzy?


Pokręciłam przecząco głową.


- Jackie jadła, ale ja nie czułam jej smaku. Nie wiedziałam, że jest taki... Taki. - Wzruszyłam ramionami, przełykając kawałek.


Red Hood wyglądał na zdziwionego, ale w końcu obrzucił mnie szerokim uśmiechem.


- Dobrze, że mamy dzisiaj dużo czasu. Jeśli niespecjalnie zależy ci na sylwetce, możemy obejść najróżniejsze bary i restauracje. Jadłaś kiedyś lody rocky road? 


- Jackie... - zaczęłam, ale przerwał mi.


- Ona mnie nie obchodzi - powiedział stanowczo. - Pytam się, czy ty jadłaś?


- Jesteśmy jedną osobą. - Zerknął na mnie wilkiem, ale odwzajemniłam groźnie spojrzenie. Ugryzłam swój kawałek pizzy. - Ale nie. Nie jadłam.


Jego twarz ponownie się rozweseliła.


- Super. Po obiedzie idziemy na deser. 


:)


- Niebo w gębie! - krzyknęłam już po pierwszym liźnięciu. Jason stał obok mnie i prawie zwijał się ze śmiechu. Musiałam mieć strasznie głupią minę. Szybko się uspokoiłam. - Miałam na myśli... Są całkiem dobre. Bardzo dobre. Możemy je jeść częściej.


Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Ja jadłam swoje lody, starając się nie komplementować ich zbyt głośno, a Todd udawał, że go to nie śmieszy. Daję słowo, jeśli usłyszałabym jeszcze jedno parsknięcie, wyjęłabym broń z kieszeni i postrzeliła go w ciągle świeżą ranę. 


- Właściwie... Myślisz, że mogłabym spróbować sama przyrządzić pizzę? Albo lody? Zakładam, że wyjdzie mi fatalnie, bo Jackie nie umie gotować, ale...


- Myślę, że wyjdzie ci świetnie - ponownie mi przerwał. - Nie oceniaj swoich umiejętności pod względem jej. Jak wspominałem, nie sądzę, żebyście faktycznie były jedną osobą. Takie przypadki już się zdarzały. Dwie dusze zamieszkałe w jednym ciele.


- Aha. Jasne. - Prychnęłam głośno, dając mu do zrozumienia, że wcale tego nie kupuję. - Ale w jednym możesz mieć rację. Powinnam spróbować. 


- Oczywiście, że mam rację. 


Ponownie nastała cisza. Szliśmy przed siebie, nie zważając dokąd. Na ten dzień nie mieliśmy obranego celu czy jakiejś misji do wykonania. Właściwie tylko wspólne akcje powinny nas łączyć, ale spędzanie wolnego czasu z Jasonem wcale mi nie przeszkadzało. Fakt, bywał piekielne irytujący, ale w przeciwieństwie do reszty ludzkości, rozumiał mnie.


Niespodziewanie niebieskie coś przeleciało tuż przed moją twarzą, wytrącając mi loda z ręki. Zaklęłam głośno. Szybkim ruchem wyjęłam pistolet i wycelowałam w winowajcę. Był nim paroletni, ciemnowłosy chłopczyk, który najwyraźniej bawił się w tych okolicach piłką. Mój palec zacisnął się na spuście.


Red Hood wolnym, spokojnym ruchem położył swoją rękę na moją broń i opuścił ją do dołu. Pozwoliłam mu na to, ale jednocześnie obrzuciłam go przeszywającym spojrzeniem. Pokręcił tylko głową, przyjmując poważny wyraz twarz. Osobiście nie widziałam nic złego w zabijaniu dzieci, ale skoro mój towarzysz był taki uparty, odpuściłam.


Przerażony dzieciak odetchnął z ulgę i odbiegł, zapominając o swojej piłce. Parę sekund później nie pamiętałam rys jego twarzy, ale załzawione, brązowe oczy utknęły mi w głowie.


- Co to miało być? - syknął Jason.


- Instynkt - odpowiedziałam krótko i ruszyłam przed siebie, nawet na niego nie patrząc.


I on naprawdę sądził, że stawałam się Matką Teresą jak Jackie? Jego niedoczekanie. Byłam tą samą zimnokrwistą suką, która zabiła Margaret Blanchard w wieku sześciu lat. Gdyby Todd mi nie przeszkodził, chłopczyk byłby już dawno martwy.


Sądziłam, że po tym wszystkim mnie zostawi, ale już po chwili usłyszałam jak do mnie podbiega. Chwycił mnie za ramię i nakierował na jakąś uliczkę. Uniosłam brwi.


- Idziemy do mnie - wyjaśnił. - Chciałaś chyba nauczyć się gotować?


Nie musiał mnie długo namawiać. Bez słowa skinęłam głową, a on pokierował mnie w kierunku jednej z uliczek. Gotham City było sporym miastem, ale znajdowaliśmy się dosyć blisko jego lokum, ponieważ po paru minutach dotarliśmy już na miejsce.


Była to niesamowicie obskurna kamienia, do której jedno wejście było zastawione śmietnikiem. W środku bawiła się jedna dziewczynka, rzucając butelkami w swoją koleżankę stojącą na ziemi. Uniosłam brwi. Obydwie były już nieźle posiniaczone, a z twarzy ciekła im krew. Ach, te dzieci. Wymyślają coraz ciekawsze zabawy.


Chciałam zostawić tą sytuację bez komentarza, ale Jason musiał się wtrącić, wchodząc pomiędzy rozbawione i jednocześnie zapłakane dzieci.


- Dobra, dosyć! - Uniósł dłonie, stając między nimi. - Riley, Mel. Rozmawialiśmy o tym. Nie rzucamy twardymi rzeczami, bo komuś może stać się krzywda. 


Opuściły głowy ze skruchą. Todd jeszcze raz pokręcił głową z dezaprobatą, a potem podszedł do śmietnika i ściągnął z niego dziewczynkę. Ta mruknęła coś pod nosem, a następnie ona i jej koleżanka zniknęły za zakrętem.


- Aw, opiekujesz się biednymi sierotkami? - rzuciłam sarkastycznie.


- Ktoś musi - burknął tylko, idąc do drugiego wejścia.


Ruszyłam za nim, ciągle denerwując go swoim gadaniem.


- Tak jak Wayne zaopiekował się tobą? Jak uroczo. - Prychnęłam. - A może po prostu werbujesz ludzi do gangu Red Hooda? 


Zatrzymał się gwałtownie i obróciłam się do mnie twarzą. Staliśmy zaledwie parę centymetrów od siebie. Zmrużyłam oczy, przypatrując mu się wyzywająco.


- To dzieci - syknął, ale w jego oczach nie widziałam złości. Tak, jakby zwyczajnie chciał przemówić mi do rozsądku. Dziwne. - Być może kiedyś to zrozumiesz. Czuję, jakby moim obowiązkiem było to, żebym zrozumiała.


- Żebym zrozumiała co? - zapytałam, ale on odwrócił się i dalej wspinał się po schodach. Westchnęłam ciężko, ponownie ruszając. - Co zrozumiała, Jay? Że świat jest wspaniały, a ludzie niesamowici i powinnam ich kochać, dbać o nich i...


- Nic takiego nie powiedziałem - przerwał mi.


- Ale miałeś na myśli - kontynuowałam. - Mniej czy bardziej, ale miałeś. Chciałbyś, abym stała się, jak ty, prawda? Żebym stała się samozwańczym mścicielem. Kimś, kto będzie karał złych i ratował niewinnych. - Ponownie prychnęłam, tym razem bardziej dramatycznie. - Wiesz, co? Wcale się od nich nie różnisz. Barbara i Bruce chcieli, aby Jackie została nową Batgirl. Każdy widzi w niej coś więcej, więc nie obrażaj mnie, starając się połączyć nas w jedną kochaną, ciepłą kluchę. 


Kurwa, ile on miał schodów? Zatrzymaliśmy się dopiero na ostatnim piętrze. Wyjął ze swojej kurtki klucz i przekręcił go w drzwiach. Otworzył przede mną drzwi, a ja wgramoliłam się do środka, jednocześnie go słuchając.


- Absolutnie tego nie robię - odpowiedział. - Właściwie, oddzielam was na każdym poziomie waszych żyć. A to, że zasłużyłaś na szansę w równym stopniu, co ona, nie znaczy, że staram się was ze sobą utożsamiać. 


- Uh, raczej nie zasłużyłam. - Pokręciłam gwałtownie głową, śmiejąc się cicho. - Nawet jej nie chcę, Jay. - Stanęłam w jego przedpokoju. - Kuźwa, ale rudera. 


- Dzięki.


W życiu nie pomyślałabym, że w takim mieszkaniu może pomieszkiwać adoptowany syn miliardera. Żaden dywan nie przykrywał surowych i zimnych kafelków. Ściany również pozostały blade, nie zdobił ich żaden obraz. Zrozumiałam, że Jason najwyraźniej lubił prostotę. Otaczał się tylko rzeczami przydatnymi i nie potrzebował niczego zbędnego wokół siebie. 


Pociągnął mnie za ramię i skierował w kierunku kuchni. Również była skromna, ale chociaż posiadała mikrofalę, co najwyraźniej było u niego największym luksusem. Z jednej z szafek wyciągnął książkę kucharską i rzucił ją na blat przede mną. Oparłam się o lodówkę, przypatrując się jego poczynaniom z uniesionymi brwiami.


- I co?


- Gotuj. - Wyszczerzył się. - Po coś tu przyszłaś, prawda? - Już miałam się odezwać, ale szybko mi przerwał. - Nie, nie zatrudniam cię jako taniej siły roboczej. Po prostu uważam, że powinnaś znaleźć inne zajęcie, niż chęć wymordowania całego miasta.


- Zniszczenia Gotham City - poprawiłam go szybko. - Mam zamiar pokazać wszystkim, że to miejsce jest niewartą kupą gówna. Zabiję wszystkich ich bohaterów i...


- Super - ponownie mi przerwał, chwytając książkę. Przekartkował ją, aż wreszcie na coś natrafił. - Co powiesz na lazanię? Powinienem mieć składniki w lodówce. 


Burknęłam coś cicho pod nosem, ale po chwili przystałam na jego propozycję. Jeszcze przez jakiś czas udawałam zdenerwowaną, jednak w środku czułam coś na kształt ekscytacji. Miałam właśnie zrobić coś sama. Stworzyć coś własnymi rękoma. Nie wiedziałam, dlaczego tak chętnie chciałam przygotować posiłek - w końcu nawet nie byliśmy głodni - ale nie mogłam się już doczekać. Wątpiłam, żeby cokolwiek mi wyszło, ale nie zamierzałam się poddawać na początku.


Jason wyciągnął z lodówki konkretne składniki, a ja w tym czasie przeglądałam jego kredensy w poszukiwaniu paru niezbędnych naczyń. Kiedy wreszcie wszystko było gotowe, rzucił mi krótkie spojrzenie, po czym wyszedł z kuchni. Parsknęłam.


- A ty gdzie się, niby wybierasz? - krzyknęłam za nim. Usłyszałam włączany telewizor w pokoju obok. - Jason! Nie zostawiaj mnie tu samej!


- Nie umiem gotować! - odkrzyknął, śmiejąc się. - Na pewnoo świetnie sobie poradzić.


- Ty... - Zaklęłam w myślach, ale darowałam sobie komentarze. Zacisnęłam mocno usta, układając z nich diaboliczny uśmiech. - A żebyś wiedział! To będzie najlepsza lazania jaką kiedykolwiek jadłeś! - odpowiedziałam zdenerwowana. 


- Trzymam cię za słowo!


:)


- To była najlepsza lazania, jaką kiedykolwiek jadłem.


Uśmiechnęłam się zwycięsko, odkładając widelec. Faktycznie. Powiedzieć, że "wyszła mi" było niedopowiedzeniem. To był istny orgazm w ustach. Nie sądziłabym, że jestem w stanie zrobić coś tak niesamowitego. Jason natomiast od początku był pewny, co do moich umiejętności. Teraz tylko rzucał mi wszechwiedzące uśmieszki, pałaszując swój kawałek.


- Widzisz? Nie zostałaś stworzona tylko po to, aby niszczyć rzeczy. Czy stworzenie czegoś niezwykłego nie jest tysiąc razy lepsze?


Wzruszyłam ramionami.


- Sama nie wiem. Od paru dni czuję się taka... - Nie potrafiłam dokończyć.


- Szczęśliwa? - podsunął. Prawie niewidocznie skinęłam głową, jakbym nie chciała, aby ktokolwiek zobaczył. Ale Red Hood to dostrzegł. - A jeszcze jakiś czas temu gadałaś ciągle o tym, że nie możesz mieć uczuć, bo jesteś złym wyodrębnieniem osobowości Jacqueline Cobblepot.


- Długo odpychałam od siebie tą myśl - przyznałam. - Nawet jeszcze w środku naszego umysłu, nie mając prawie żadnej władzy... Chciałam być czymś więcej. Ale kiedy zrozumiałam, że tak nie jest, nic już się nie liczyło, oprócz tej woli przetrwania, o której mówiłeś. - Przechyliłam lekko głowę, uporczywie wpatrując się w nieskończone danie. - Nie umiem żyć inaczej. Od zawsze mówię sobie, że tylko ta domniemana zemsta się liczy. 


Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. To było takie głupie. Nie wiedziałam, co towarzystwo Jasona ze mną robiło, ale przez niego stawałam się taką samą miękką gąbką jak Jackie. Wiedziałam, że w pewnym momencie będę musiała to powstrzymać, ale na razie nie chciałam. Pierwszy raz od bardzo dawna czułam się wolna - jakbym nie była już tylko niechcianym wirusem w tym ciele. 


- Dobrze, że teraz masz mnie - odpowiedział spokojnie, nie przyjmując żadnego wyrazu twarzy. - Sama mówiłaś o tym, że prawdopodobnie zniszczyłaś Jacqueline. Dobra, niezbyt w to wierzę, ale nie mam też pojęcia, co mogłaś jej takiego zrobić. Tak czy inaczej, jak wcześniej już wspominałem, wątpię, że jesteście jedną osobą podzieloną między "dobrem", a "złem". - Przy tych dwóch słowach zrobił palcami cudzysłowy. - W jakiś dziwny sposób - a takie rzeczy przecież są normalne na tym świecie - wasze dusze musiały zamieszkać w jednym ciele. Nie widzisz tego? Jak sama wcześniej wspominałaś, macie zupełnie różne umiejętności. To chyba powinno mówić samo za siebie.


Westchnęłam ciężko, opierając głowę o dłoń.


- To tylko głupia teoria - mruknęłam niechętnie. - Nie ma żadnych dowodów na to, co mówisz. Poza tym każdy z psychiatrów stwierdził to samo. - Drugą dłoń zacisnęłam pięść. - Jak ja jej nienawidzę. Tej głupiej suki, która myśli, że wszystko jej się należy. Jeśli żyje, mam nadzieję, że cierpi tak samo, jak ja cierpiałam przez lata. A może nawet bardziej. - Uśmiechnęłam się złośliwie, przypominając sobie, jak w ogóle znalazłam się w tej sytuacji. - Och, na pewno cierpi o wiele bardziej.


Jason zmarszczył brwi i pochylił się nad blatem. Zanim otworzył usta, wiedziałam już, o co chce zapytać, więc poszerzyłam tylko swój uśmiech.


- Co jej zrobiłaś? 


- Podobno widziałeś nagranie, jak wbijam nam nóż prosto w brzuch. - Przejechałam dłonią po materiale mojego kostiumu w miejscu, gdzie była długa blizna. - Jak możesz się domyślać, nie zrobiłam tego bez powodu. Wszystko, co robię ma powód.


Skinął głową. Gestem dłoni nakazał mi kontynuować. Tak też zrobiłam, patrząc się mu prosto w oczy i wyczekując reakcji na moje słowa.


- Czy wspominałam już o tym, że byłyśmy - a raczej Jackie była - w ciąży?


Nastała napięta cisza. Jason wyraźnie to przetwarzał. Wiedziałam, że mimo wszystko w przeciwieństwie do mnie był dobrym człowiekiem, więc mógł to być koniec naszej znajomości. Właściwie, czym różniłam się od tych ludzi, na których polował Red Hood? Jeszcze chwila i mogłam skończyć z kulą w łbie. 


Ale wtedy zapytał się o coś, czego nigdy, bym się nie spodziewała.


- Żałujesz tego?


Mrugnęłam i skrzywiłam się, jakby żartował. Twarz miał, jednak poważną. Przypatrywał mi się z wyczekiwaniem, jakby wszystko miało zależeć od mojej odpowiedzi.


- To był tylko płód, prawda? - Starałam się parsknąć śmiechem, ale wyszedł z tego tylko marny grymas. - To nawet nie było jeszcze dziecko. Ciężko było nazwać to życiem... - ucięłam po chwili, kiedy coś do mnie dotarło. Coś, co przez ostatnie tygodnie starałam się od siebie odpychać, jak tylko mogłam. Odetchnęłam cicho. - Może trochę. W końcu... To było tak trochę też moje dziecko, prawda? Tylko troszeczkę, ale... Zawsze jakoś. 


- Czyli... - zaczął powoli, ciągle patrząc się na mnie bez większych emocji. - Czyli zadajesz jej ból ze świadomością, że ranisz również siebie? I nie mówię tu o tym fizycznym. 


- Chyba tak. - Wzruszyłam ramionami, jakby wcale mnie to nie obchodziło. - Zdarza się, że coś we mnie drgnie, ale to głupie przebłyski osobowości Jackie. Przecież to uczucie nie wywodzi się ze mnie. To byłoby bez sensu. - Przechyliłam głowę, prostując się. - Lubię ją ranić, ale nie sprawia mi to radości. Po prostu mam wrażenie, że powinnam to robić. 


Wreszcie na jego twarzy coś drgnęło, ale nie w sposób, w który mogłabym się spodziewać. Zaśmiał się cicho, jakby nie usłyszał przed chwilą tych wszystkich rzeczy.


- Twoja motywacja jest najgłupszą z motywacji złoczyńców, o jakiej kiedykolwiek słyszałem. 


Oburzyłam się. 


- Przepraszam bardzo. Ty chcesz zabić Batmana, bo nie zdołał cię uratować przed Jokerem. Gdzie tutaj jest sens? 


Już miał coś powiedzieć, kiedy zadzwonił mi telefon. Przerwałam mu gestem dłoni i wyciągnęłam komórkę. Na wyświetlaczu widniał numer Jokera. Pokazałam to Jasonowi, a on kiwnął, żebym odebrała. Włączyłam na głośno mówiący.


- Cześć, Chucky! - krzyknął ze śmiechem. - Nie widziałem cię od kilku dni. Gdzie podziewa się moja ulubiona Królowa Arkham? 


- Jedyna Królowa Arkham - poprawiłam go. Właściwie, ten tytuł nie należał do mnie, ale skoro byli pacjenci słuchali się też mnie, widocznie mi się należał. - I chyba nie muszę ci się tłumaczyć. Prawda, klaunie? Partnerstwo, pamiętasz?


- Och, ja pamiętam - podkreślił mocno drugie słowo. - A ty? - Roześmiał się głośno. - A może już całkowicie z niego zrezygnowałaś na rzecz bratania się z wrogiem? - Przewróciłam oczami. No, tak. To było oczywiste, że w końcu się dowie. - Bardzo mnie zawiodłaś, wiesz? Miałaś proste zadanie. Znaleźć i zabić naszego kolegę-naśladowcę. Ale nieee... Postanowiłaś znaleźć sobie nowego przyjaciela, tym samym raniąc moje uczucia. - Pociągnął teatralnie nosem. - No, już nie ważne. Nie będę się tak rozckliwiać. Grunt, że chyba nie mam ochoty ci wybaczać, ale możemy to omówić, kiedy odwiedzisz moje skromne mieszkanko. O, i Chucky... Jeśli tego nie zrobisz, co godzinę będę zabijał jednego z twoich ludzi zaczynając od teraz. To zobaczenia! - Rozłączył się.


Przez chwilę patrzyłam się jeszcze na telefon, a następnie przeniosłam spojrzenie na Jasona. Po dłuższej chwili ciszy, wybuchnęłam głośnym śmiechem.


- On naprawdę myśli, że mnie to obchodzi? - Starłam łezkę z oka. - A niech sobie ich zabije. Chyba zapomniał, że to Jackie na nich zależało, nie mnie.


Jason skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i spojrzał się na mnie z nutką dezaprobaty. Westchnęłam, opanowując swój napad rozbawienia. 


- No, daj spokój. Cokolwiek chcesz teraz powiedzieć... - Uniosłam palec i przybliżyłam go na dwa centymetry od jego twarzy. - Nie mów. A już w szczególności, że...


- ...musimy im pomóc - dokończył za mnie. Przewróciłam oczami, a on wyszczerzył się złośliwie. - Tak, to banda psychopatów. Tak, najchętniej posłałbym każdego z ich rodzaju do piachu. - Prychnęłam, przypominając mu przy tym, że poniekąd również zaliczam się do tej kategorii. Nie zrobił sobie nic z tego i kontynuował. - Ale ci, których nazywasz swoimi "poddanymi", nic złego nie zrobili. 


- Jesteś nudny. - Zmrużyłam gniewnie oczy. - Zupełnie jak Batman.


- Nie porównuj mnie do niego - odpowiedział, a jego słowa przesiąkały groźbą. Nie przejęłam się tym zbytnio. - Idziemy. I nie obchodzi mnie, czy ci się to podoba. 


- Dobra, dobra. - Uniosłam dłonie w geście poddanie, ciągle się śmiejąc. - Jak sobie chcesz. Ale jeśli zginę, będziesz miał mnie na sumieniu. 


- Szykuj się - fuknął tylko i zniknął w drugim pomieszczeniu.


:)


Kucałam na dachu budynku sąsiadującego z siedzibą Jokera. Red Hood w swojej czerwonej masce stał zaraz obok mnie. Trzymając lornetkę, obserwowałam dwóch mężczyzn pilnujących wejścia. Ich twarze były pomalowane na biało, a czerwona farba rozciągała ich usta w uśmiech, co miało przypominać oblicze klauna. Cóż, każdy ma swoje fetysze. 


Dwie minuty wcześniej zaproponowałam, żeby zwyczajnie pozbyć się przeszkód i wejść frontowymi drzwiami. W końcu zawsze tak robiłam. Jason uznał, jednak ten pomysł za głupi, przez co miałam ochotę wpakować w jego łeb parę kulek. Najwyraźniej musiał zrobić dramatyczne wejście przez okno w stylu Batmana i reszty jego paczki. Oczywiście, musiałam mu o tym wspomnieć. Kazał mi się zamknąć i od tamtej pory milczeliśmy. 


- Zrobimy tak - mruknął w końcu, ciągle dając mi do zrozumienia, jak bardzo nie ma ochoty na moje towarzystwo. I tak byłam pewna, że udawał. W końcu w ciągu ostatnich dni udowodnił już wiele razy, że mi ufał. Częściowo. - Ty podejdziesz do ochroniarzy i udasz, że stawiłaś się u Jokera. Dokładnie tak, jak cię prosił. W tym czasie ja wejdę tylnym wyjściem i będę cicho załatwiać ludzi Jokera. Kiedy będziesz już w środku, zlikwidujesz równie cicho tych dwóch ochroniarzy. Oczyścimy parter i pierwsze piętro, gdzie się spotkamy. Potem tylko pozostanie przedrzeć się przez hordę bezmózgich ludzi Jokera i dorwać jego samego.


- Ten plan ssie - oznajmiłam z wyższością. - Ochroniarze na pewno zabiorą mi broń i dokładnie mnie przeszukają, zanim zostanę wpuszczona. Następnie prawdopodobnie zostanę w coś zakuta i kiedy ty będziesz czekał sobie bezpiecznie na pierwszym piętrze, ja będę ciągnięta do tego klauna. W środku będzie zbyt wielu jego ludzi. Postanowisz mnie odbić i zginiesz. Oboje zginiemy.


- Chyba wątpisz w moje umiejętność. - Nie widziałam jego wyrazu twarzy, ale ton jego głosu sugerował, że uśmiecha się ironicznie. - W swoje zresztą też. Jak mówiłem, to bezmózgi. Nawet zakuta w kajdanki zdołasz ich powalić i uwolnić się.


Rozbawiona, zmrużyłam lekko oczy. Chętnie roześmiałabym się w tym momencie, ale zdawałam sobie sprawę, że ci na dole najpewniej, by mnie usłyszeli. W tym wypadku, obrzuciłam tylko Jasona złośliwym uśmieszkiem.


- Przeceniasz mnie, Kapturku - powiedziałam, odkładając lornetkę. - Ale dobra, zrobimy po twojemu. Jak mnie ubiją, na ciebie przejdzie obowiązek zniszczenia życia Jackie. - Zamilkł i wyraźnie na coś czekał. Oczami wyobraźni zobaczyłam, jak pod swoją maską unosi brwi. Po chwili zorientowałam się, co powiedziałam. - No, dobra. Nie będzie czego niszczyć, jeśli obydwie będziemy martwe. 


- Mhm - przytaknął cicho w taki sposób, jakby mówił mi, że jestem idiotką. Uderzyłam go w ramię, ale zignorował to. - Tylko postaraj się, okej? Nie mam zamiaru ratować ci życia, jakbyś była jakąś panną w opałach.


- Nah. - Parsknęłam cicho śmiechem. - To Jackie.


- Wiesz, dzięki tobie, bardzo chciałbym ją poznać - stwierdził z sarkazmem. - Musi być tysiąc razy milsza, doceniająca to, co się dla niej robi...


- ...i nieziemsko wkurwiająca - dokończyłam. - Szkoda, że jej nie poznasz. Nie żyje.


- Jasne - odparł, jakby nie uwierzył w żadne moje słowo. Nie zamierzałam się z nim wykłócać. Szczególnie, że z budynku rozległ się donośny dźwięk strzału. Spojrzeliśmy po sobie. - Chyba czas wkroczyć.


- Chyba tak - zgodziłam się.


Minutę później znaleźliśmy się na swoich "stanowiskach". Jason po dachach przeskoczył na tyły, a ja stanęłam przed drzwiami pokaźnego budynku. Był dosyć obskurny, jednak mieszkałam w nim od jakiegoś czasu, więc zdawałam sobie sprawę z tego, że wnętrze prezentowało się inaczej. Jego niezbyt sympatyczny wygląd miał tylko stanowić pozory. Zresztą, to nie miało żadnego znaczenia. Wszyscy mieszkańcy tej ulicy już dawno się wynieśli, kiedy tylko zaczęły krążyć plotki, kto jest ich nowym sąsiadem.


Sięgnęłam za głowę i poprawiłam swój kucyk. Nosiłam go prawie bez przerwy, kiedy przejmowałam to ciało. Jackie uwielbiała nosić rozpuszczone włosy, dlatego nawet w tym małym szczególe musiałam jej zrobić na złość. Nie to, żeby jeszcze kiedykolwiek miała poczuć złość. W końcu niezbyt kontaktowała. 


Uśmiechnęłam się nieuprzejmie do dwóch mężczyzn z pomalowanymi twarzami. Wycelowali w moją stronę swoimi karabinami i nie przestali nawet, kiedy zorientowali się, że to ja. Zgodnie z moimi domysłami, każdy z ludzi Jokera widział już we mnie "zdrajcę".


- Zamierzacie tak stać czy zaprowadzicie mnie do swojego pana, pieski? - odezwałam się po dłuższej chwili ciszy. To w końcu nieco ich otrzeźwiło. Kiedy jeden wciąż we mnie mierzył, drugi podszedł stanowczo za blisko. - Nie pamiętam, żebyśmy się zbytnio spoufalali. 


- Procedura - warknął tylko, obmacując mnie. Wzniosłam oczy ku niebu, kiedy jego dłonie wędrowały po moim ciele, wyciągając coraz tu najróżniejsze bronie. Był dosyć skrupulatny. Pozbył się nawet nożyków ukrytych w rękawach. - To wszystko?


- Myślisz, że powiedziałabym ci? - zapytałam spokojnie. 


Burknął coś pod nosem i wyciągnął z kieszeni kajdanki. Niemal chciałam krzyknąć zwycięsko, ale powstrzymałam się. Proszę, proszę. Po śmierci miałabym chociaż satysfakcję, że miałam rację. Dałam się zakuć, lustrując przeciwnika wzrokiem i oceniając swoje szanse. 


Bez słowa pociągnął mnie w kierunku wejścia. Moje pistolety i noże odebrał drugi mężczyzna. Ledwo udało mu się wszystkie utrzymać, co uznałam za łatwy sposób na wytrącenie go z równowagi. Weszliśmy do ładnego pomieszczenia utrzymanego w jasnych barwach, który znałam już tak dobrze, jak własną kieszeń. Jaka szkoda, że białą skórę na kanapie w "poczekalni" miała wkrótce zabarwić świeża krew. 


Jeden z nich szedł z przodu, a drugi pilnował mnie z tyłu. W tej części holu nie było nikogo więcej, co uznałam za dobry znak. Milcząc, wybiłam sobie kciuk, tak jak mnie tego uczono. Nie robiąc większego hałasu, wyjęłam dłoń z kajdanek, a potem oswobodziłam drugą. Nastawieniem palca będę musiała martwić się później. 


Kajdanki spadły na podłogę w momencie, kiedy mój kopniak popchnął mężczyznę przede mną na ścianę. Drugi upuścił cały mój i swój arsenał, niemal się o niego potykając. Wykorzystałam tą chwilę wahania, uderzając go w krtań. Zatoczył się, charcząc cicho. Nie chciałam powodować zbyt głośnego hałasu, więc szybko chwyciłam nóż z ziemi i zamachnęłam się na tego, który był wcześniej kopnięty. Zrobił unik za pierwszym razem, ale po chwili i tak skończył z ostrzem wbitym pod brodą. W tym samym czasie jego kolega zdążył już dojść do siebie i chciał do mnie strzelić, ale udało mi się szybko wyrwać mu pistolet i odrzucić go za siebie.


Rzucił się na mnie całym swoim wielkim cielskiem. Przeturlałam się w stronę jego martwego kompana, wyjęłam mu nóż z brody i rzuciłam w tego, który mnie atakował. Ruch ten okazał się nader skuteczny, ponieważ trafiłam idealnie w jego oko. Sama się zdziwiłam, ponieważ Jackie słynęła z okropnego braku cela. 


Przypięłam sobie pistolety z powrotem do miejsc, w którym były poprzednio, a noże pochowałam do swoich skrytek. Jeden - dosyć pokaźny zresztą - sztylet dalej trzymałam w dłoni. Wiedziałam, że nie mogę użyć broni palnej, ponieważ to zaalarmowałoby Jokera, a wolałam być przygotowana na spotkanie z resztą jego goryli.


Zaczęłam wspinać się po schodach. W pewnym momencie usłyszałam huk i uchyliłam się idealnie na moment, żeby uniknąć zderzenia ze spadającym działem. Spojrzałam w górę i dostrzegłam wychylającego zza barierki Red Hooda. To chyba było na tyle z naszej dywersji.


- Co to niby miało być? - żachnęłam się, przeskakując parę schodków. W końcu stanęłam z nim twarzą w twarz. - Cały budynek to usłyszał!


- Usłyszy na pewno twoje krzyki - zasłonił mi dłonią usta. Chłodna skóra jego rękawiczki przylgnęła do mojej twarzy, ale szybko ją odsunęłam. - Chodź, zanim zleci się tu ich więcej.


- Typowy Wayne. Nigdy nie przyzna się do błędu. 


- Nie jestem Wayne'm - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Nie mam z nimi nic wspólnego. Gdyby to ciebie wysadził Joker, odnalazłbym go i wyrównał rachunki. Ja niestety nie mogłem liczyć na chociaż odrobinę sprawiedliwości ze strony Bruce'a, więc szukam jej sam. 


Uśmiech nieco zmył się z mojej twarzy. Westchnęłam lekko i popchnęłam go w kierunku kolejnych schodów. Zaczęliśmy się po nich wspinać, jednocześnie wyciągając najróżniejsze rodzaje broni. Teoretycznie byliśmy gotowi na wszystko.


- Tylko żartowałam - udało mi się powiedzieć, zanim zalała nas horda ludzi Jokera.


Walka trwała przed dobre kilka minut. Nie wiedziałam, skąd nagle tyle się ich wzięło, ale byłam zadowolona, że wszystkich możemy pokonać już na półpiętrze. Kiedy dotrzemy do Jokera, będzie prawdopodobnie sam lub otoczony nieliczną grupką. To dawało więcej szans na załatwienie klauna raz na zawsze. 


- Chyba kończą mu się ludzie! - krzyknęłam w pewnym momencie do Jasona. - Zajmij się resztą, a ja pójdę poszukać Jokera!


Nie odpowiedział, co uznałam za zgodę. Inaczej pewnie już krzyknąłby mi jakąś nieprzychylną uwagę. Lubiłam gościa i nawet uważałam go za przyjaciela, ale bywał wredny. Zabiłam paru gości, starając się wdrapać na samą górę.


Wreszcie mi się to udało. Znalazłam się w beżowym, dobrze znanym mi holu. Gdybym poszła kawałek prosto, trafiłabym do sypialni, która została mi przydzielona. Na tym piętrze nie było żadnych goryli starających się mnie powstrzymać. Ruszyłam do gabinetu Króla Gotham.


Wyglądał nieciekawie jak zawsze albo po prostu klimat nie był w moim stylu. Średniej wielkości pomieszczenie w ciemnych, stonowanych barwach wypełniali najróżniejsi ludzie. Jedni z nich byli na usługach Jokera, a w innych rozpoznałam własnych "poddanych". 


Sam klaun siedział na swoim ciemnobrązowym biurku i uśmiechał się diabolicznie. Odwzajemniłam ten uśmiech, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Parę jego piesków chciało się na mnie rzucić, ale powstrzymał ich ruchem ręki.


- Stęskniłem się za tobą, Chucky - powiedział, przeciągając sylaby. - Zdążyłam już pozbyć się paru twoich znajomych, bo strasznie się ociągałaś. - Uniósł brwi. - Czy twój przyjaciel jest na dole? 


- Piętro niżej - potwierdziłam. - Prędko nie przyjdzie, więc jeśli chciałeś porozmawiać w cztery oczy... Oto jestem. - Rozłożyłam ręce. W prawej ciągle trzymałam pistolet.


- To nie będzie potrzebne. Właściwie, chciałem cię tylko zabić. Nic więcej, kochana. - Wolnym gestem podniósł broń leżącą na biurku, odbezpieczył i wycelował w moją stronę. Przez ten czas nie zrobiłam nic, żeby przerwać jego działania. Wpatrywałam się tylko w niego wyzywająco. Od kiedy dowiedziałam się, co zrobił niegdyś Jasonowi, nie żywiłam już do niego nawet kropli sympatii. Jeśli Batman nie chciał tej zemsty, ja miałam zamiar po nią sięgnąć. - A to było tak prosperujące partnerstwo. Byłaś o wiele ciekawsza od Harley, wiesz? Przy tobie nawet za nią nie tęskniłem.


- Ciężko za kimś tęsknić, kiedy nie ma się uczuć - stwierdziłam.


- Z naszej dwójki tylko jedno ich nie ma. Mała podpowiedź: Nie jestem to ja. - Nachylił się w moją stronę. - Co to za mina, Chucky? Czyżbyś nie była już tą samą bezduszną istotkę, którą znałem i pokochałem?


Szczerze? Skończyły mi się przytyki. Trafił w sedno. Od kiedy poznałam Jasona, wiele rzeczy się zmieniło. Pokazał mi świat, jakim nigdy go nie widziałam. W ciągu kilku dni zasiał w mojej głowie wątpliwości, co do własnego sensu istnienia. Teraz je widziałam. I byłam gotowa na zostanie kimś więcej, niż osobą z jednym, pustym celem. 


- Jestem, kim jestem - odpowiedziałam w końcu. Przypomniałam sobie smak pizzy. Najlepsze, co kiedykolwiek przeżyłam. Szybkim ruchem dłoni wyciągnęłam broń zza pasa i również wycelowałam. Prosto w Jokera. - Nikim więcej.


Miałam już oddać strzał, kiedy przez okno wleciał coś ciemnego. No, pewnie. Batman. Zostałam gwałtownie uderzona w bok i odepchnięta na ścianę. W tym czasie do pomieszczenia wpadła cała gromada innych ludzi. Nightwing, Robin i kobieta ubrana w fioletowy, skąpy strój i kuszą. Huntress? Chyba tak się nazywała. Ta trójka zajęła się ludźmi Jokera i samym nim.


Bruce Wayne w tym czasie kucnął przy mnie, chwytając mnie mocno za ramiona. Starałam się wyrwać, ale było do bezcelowe. Kiedy wreszcie się uspokoiłam, przyszpilił mnie do ściany jedną ręką, a drugą zaczął grzebać w swoim pasku, który był w stanie pomieścić chyba wszystko. W końcu wyjął z niego pudełko. Pomarańczowe pudełko pełne pigułek. Jakże dobrze mi znane.


- Myślisz, ze ją przywrócisz? - Roześmiałam się. - To nie zadziała. Mówiłam ci już. Jej już nie ma. Te tabletki są bezsensowne. 


- Jeśli to prawda, to nic się nie stanie - powiedział. - A jeśli się mylisz, ona powróci.


Przełknęłam ślinę, starając się oczyścić gardło. Tył głowy bolał mnie od zderzenia, a mięśnie były tak zgniecione, że odmawiały posłuszeństwa. Nie mogłam się na to zgodzić. Mimo swoich zapewnień, nie miałam stuprocentowej pewności. Pokręciłam głową.


- To nie była prośba - odrzekł ciężkim głosem. - Weźmiesz je, tak czy inaczej.


Nie wiedziałam, jak to się stało, że nic nie zrobiłam, kiedy otworzył mi buzię. Nawet nie drgnęłam, kiedy wepchnął mi prosto do gardła trzy tabletki. Czułam się, jakbym straciła kontrolę nad własnym ciałem. Mój mózg wydawał tylko jedno polecenie: Połknij. To też zrobiłam.


Nic się nie stało. Uśmiechnęłam się szeroko, a potem zaczęłam się śmiać. Coraz głośniej i głośniej, aż wreszcie mój złowieszczy rechot wypełnił całe pomieszczenie, zagłuszając nawet odgłosy walk. Albo przynajmniej tak mi się wydawało.


- Mówiłam - mruknęłam z satysfakcją. - Mówiłam, czyż nie? Miałam rację! Oczywiście, że miałam! Już nigdy nie będzie ci dane zobaczyć prawdziwą ją. Jestem tylko ja, ja i ja. Mówiłam. - Wzrok zaczął mi się rozmywać, ale wciąż się śmiałam. - Mówiłam... 


Obraz stał się niewyraźny. Ciągle mruczałam coś pod nosem, aż wreszcie przymknęłam powieki. Byłam okropnie zmęczona. Chciałam tylko zwinąć się w kłębek i spać. Nigdy się nie obudzić. Odgłosy walk nadal dochodziły do moich uszu, ale z każdą chwilą coraz bardziej cichły. W końcu pozostał tylko niewyraźnym wspomnieniem. Wtedy nastała cisza. 


:)


Otworzyłam oczy. Stałam w ciemnym pomieszczeniu. Nie było widać podłogi lub sufitu, ale wokół mnie był zarysowany niewyraźny kontur ścian. Oprócz mroku, w pokoju znajdowało się również parę mebli. Po lewej stronie stał wyraźnie wygodny, skórzany fotel. Zaraz obok niego znajdowała się niewielka komoda. Po prawej dostrzegłam biurko wyłożone różnymi papierami. Wyglądały na jakieś akta, ale mój wzrok był zbyt rozmyty, aby rozróżnić litery. 


Znałam to miejsce. Być może niezbyt dobrze, ale znałam. Nigdy tu nie byłam, ale... Było tak znajome, jakbym przez lata znajdowała się tuż obok niego. Tuż obok... 


Spojrzałam się przed siebie. Ściana przede mną była szklana, chyba. Nie... Na pewno była szklana. Po drugiej stronie szyby byłam w stanie dostrzec niewielki, wyłączony telewizor i skromne krzesło. Na na krześle ktoś siedział.


Stałam nieruchomo. Czułam lekki chłód, ale pomyślałam, że bardziej jest wywołany zamieszaniem we mnie, niż temperaturą w pomieszczeniu. Nie mogłam odwrócić wzorku od zgaszonego odbiornika. Nienawidziłam jego widoku, ale nie mogłam na niego nie patrzeć. W końcu, kiedy widzisz tylko jedną rzecz przez ponad dwadzieścia lat, jej wygląd w twoich myślach nigdy się nie zaciera. 


Postać poruszyła się. Nawet nie drgnęłam, kiedy wstała z krzesła i podeszła w moją stronę. Ja również się ruszyłam. Teraz stałam już zaledwie kilka centymetrów od szyby. Ona również, ale po drugiej stronie. Pokręciłam głową z leniwym uśmiechem. Mój wzrok świdrował moją własną twarz. Nie, poprawka. Jej twarz. 


- Wyłączyłaś go - powiedziała Jackie. Nie odwzajemniła mojego uśmiechu, jednak jej głos brzmiał inaczej, niż kiedy ostatnim razem go słyszałam. Był dużo spokojniejszy. Uniosłam brwi na jej komentarz. - Telewizor - wyjaśniła. - Wyłączył się, kiedy straciłaś przytomność. Zawsze tak robi, ale ty o tym wiesz, prawda? - Kąciki jej ust nieznacznie się uniosły. - Co innego, kiedy śpisz. Wtedy... Wtedy widzę twoje sny. Kto, by pomyślał, że potrafisz śnić, nie? 


- Żyjesz - stwierdziłam po prostu. - Miałam nadzieję, że całkowicie wyparowałam twój umysł. Wyraźnie będę musiała nad tym jeszcze popracować. 


- Popracować? - odparła, udając zaskoczenie. - Raczej nie dasz rady, kiedy ponownie zamienimy się miejscami. Na stałe. 


- Aha. - Parsknęłam śmiechem. - Być może jesteś ślepa, ale oddziela nas niezły kawałek szkła. - Jako dowód wyciągnęłam rękę i puknęłam w nie parę razy. 


Skinęła lekko głową, jakby mi przytakiwała. Zmarszczyłam brwi. 


- Rzeczywiście - powiedziała lekkim tonem. - Szkoda tylko, że nie wiesz jak wrócić do świata żywych. Z tego, co widzę, zapowiada się nam na śpiączkę. - Uśmiechnęła się słodko. - Ale być może jestem ślepa. 


Odwróciłam się od niej i przeszłam kawałek prosto, aż natrafiłam na ciemną ścianę. Chyba nie było sposobu, aby wydostać się z tego miejsca. Nigdy nie przypominałam sobie, żeby Jackie znajdowała się w pomieszczeniu z biurkiem, kiedy ja stacjonowałam po drugiej stronie. 


- Przykro mi z powodu Jasona - usłyszałam po dłuższej chwili ciszy. Ciągle badałam ścianę, ale moje mięśnie lekko się spięły. - Wygląda na to, że nieźle się dogadujecie. Na pewno będzie za tobą tęsknił, chociaż raczej tego nie przyzna. W końcu wychował go Bruce. - Westchnęła z nutką dezaprobaty. - Oni już tak mają. Ale nie pozwolę, żeby Jason był sam, to mogę ci obiecać. Kiedy tylko wrócę, zawiadomię o wszystkim Bruce'a i znajdziemy sposób, aby mu wybaczył. 


- Nic o nim nie wiesz! - oburzyłam się nieco zbyt donośnie i obróciłam na pięcie. Pokonałam dzielący nas dystans, ponownie stając tuż przed szybą. - Nie licz, że przeciągniesz go na swoją stronę. Odebrałaś mi już wystarczająco wiele, a teraz starasz się pozbawić mnie jedynego przyjaciela na calutkim świecie? - Roześmiałam się szorstko. - A podobno to ja jestem potworem.


- Nic takiego nie mówiłam - zaprzeczyła. - Naprawdę jesteś na tyle arogancka, że chcesz trzymać go tylko dla siebie? On ma rodzinę. I zrobię wszystko, aby do niej powrócił. 


- Raczej nie zrobisz wiele stojąc za tą jebaną szybą! - krzyknęłam, uderzając w szkło pięścią. Nawet nie drgnęło. Doskonale wiedziałam, że to nie przyniesie żadnego efektu. W końcu przez te wszystkie lata robiłam wszystko, aby ją rozbić. - Co teraz, mądralo? 


Bez słowa musnęła opuszkami palców szybę. Ten jeden gest sprawił, że zadrżała, a potem posypała się. Teraz już nic nas nie rozdzielało. Przypatrywałam się temu wszystkiemu z wybałuszonymi oczami. To był chyba jakiś nieśmieszny żart.


- To mój umysł - odpowiedziała na niezadane pytanie. 


Zdążyłam tylko mrugnąć, kiedy nagle zamieniłyśmy się miejscami. Szkło ponownie nas rozdzielało, ale tym razem to ja znajdowałam się pod drugiej stronie. Otworzyłam bezdźwięcznie usta i uderzyłam w ściankę. Była taka cienka. Taka cienka i taka niezniszczalna. Przynajmniej dla mnie.


Jackie zza niej przyglądała mi się z cynicznym uśmiechem. Jaka to ona nie była z siebie zadowolona. Tak żałowałam, że przez ten czas na wolności nie zrobiłam więcej rzeczy, aby nigdy już nie wróciła. 


- Miałaś rację. Jesteś wirusem - powiedziała w końcu. Puszyła się niczym paw, stojąc przede mną w chwili swojej chwały. I wtedy po raz pierwszy poczułam coś innego, niż nienawiść, gniew czy nawet dziwne ciepło towarzyszące przy chwilach z Jasonem lub jedzeniu pizzy. Poczułam strach. Nie przed Jackie, ale przed tym, że już nie wyjdę poza te cztery ściany. Że znowu przegrałam i do końca moich dni będę gapić się w ten przeklęty telewizor i obserwować, jak niszczy mi jedynego przyjaciela. - Na szczęście, mam dobry program antywirusowy. 


A potem skorupa znowu zacisnęła się wokół mojego umysłu, a ja zostałam wepchnięta w znienawidzone przeze mnie krzesło.


:)


Zaczerpnęłam powietrze, uchylając lekko powieki. Świat był nieco zamazany, ale rozpoznałam twarz odkrytą krwistoczerwoną maską, która się nade mną pochylała. Za Jasonem stali Bruce, Tim, Dick i Helena, która została mi przedstawiona jakieś parę miesięcy temu. Najwyraźniej nie mieli ochoty atakować go do momentu, aż się nie obudzę.


- Rogue? - padło pytanie z jego strony. Głos miał nieco spięty.


- Właściwie... - wychrypiałam. Musiałam odkaszlnąć, zanim mogłam mówić dalej. - Właściwie to nie.


:)      :)      :)


Mam nadzieję, że rozdział chociaż minimalnie się spodobał, bo trochę się przy nim wypociłam XD


Dobra, jeśli chodzi o to całe "ważne info". Nie jest, aż takie ważne, jak moglibyście się spodziewać, ale liczę po prostu na większy odzew. Rozchodzi się o to, że chcecie jakiegoś uroczego one-shocika. I chętnie go napiszę (bo przecież nie mam ważniejszych rzeczy do roboty... Nauka? Pff... Ktoś o niej kiedyś słyszał?). Mam dla was parę propozycji, chociaż wiem, że większość pewnie chciałaby coś nygmobblepotowatego, ale tego nie będzie na tej liście, ponieważ jeśli chodzi o ten ship stworzony w moim małym uniwersum, to mam dla niego nieco inne i nieco większe plany. 
Proszę, głosujcie na swoich faworytów albo podawajcie własnych:
1. Spiknięcie Maddie i Wally'ego (tak, naszego kochanego Flasha). Już wcześniej nad tym myślałam i uznałam, że byliby fajną parką. Spokojny charakter Maddie mógłby nieco utemperować naszego speedstera, a jak kiedyś pisałam - siostra Jack naprawdę bardzo crushuje Flasha, więc mogłoby coś z tego wyjść.
2. Jack jako nastolatka. Chodzi mi tutaj o wczesne lata Jack, ale nie aż tak wczesne, jak np. w "Piece of Folly" (jak ktoś nie czytał to zapraszam do "Rogue"). Bardziej coś na kształt początku liceum albo coś w ten deseń.
3. Jack jako nieco starsza nastolatka. Tutaj mówię już o zakończeniu liceum i rozpoczęciu studiów medycznych, co jednocześnie łączy się z poznaniem Barb (tak, wiem, że jest o rok młodsza, ale Jack nieco zwlekała przed pójściem na studia, więc były na tym samym roku - i tak, właśnie to wymyśliłam).
4. Special świąteczny. Co prawda, myślałam nad lekkim specialem, który mogłabym wpleść jako rozdział, ale tak musiałabym się trzymać fabuły, a to co tutaj proponuję to coś zupełnie spoza głównego nurtu. Ot taka po prostu ciepła, rodzinna historyjka. 


No, to takie moje pomysły. Jak macie jakiś inny to piszcie tutaj albo na priv - chętnie poczytam. I jeśli wybrałabym wasz pomysł, pewnie poleciałby dedyk, więc wiecie XD


Pardon za zmarnowanie wam czasu na czytanie notki, chociaż sam rozdział był długi. 

Comment