Rozdział 1

     Dość. To jedno słowo bez przerwy pojawiało się w moim umyśle. Jedyne co robiłam przez ostatnie dni, to udoskonalanie coraz to bardziej skomplikowanych zaklęć. Nie miało znaczenia, że poziom mojej wiedzy i mocy sprawiał, iż byłam lata świetlne przed swoimi rówieśnikami. Tłumaczyłam to Radzie Magów z zaciekłością zmiennokształtnej, którą co prawda nie byłam.

     Z westchnieniem opadłam na metalowe krzesełko przy stoliku w kawiarence szkolnej. Moje towarzyszki natychmiast spojrzały na mnie, ale nie powiedziawszy nic, wróciły do swojej poprzedniej rozmowy.

-Nie było cię na pierwszych dwóch lekcjach. Musiałam siedzieć z Mandy. Kolejny dowód na to, że jesteś fatalną przyjaciółką.-Jedna z dziewczyn warknęła, bo mówieniem tego nazwać nie można było, w stronę drugiej. Starałam się nie zwracać na nie uwagi, ale z doświadczenie wiedziałam, że przyjaciółki nie dadzą się zignorować.- A ty myślisz, że lepsza jesteś?- A nie mówiłam? Sastina spojrzała na mnie przenosząc na moją skromną osobę swoje pokłady gniewu. Była w fatalnym humorze.- Znowu się spóźniłaś. Czekamy na ciebie dobre pół godziny.

-Podziękuj Radzie. Coraz więcej mi....

-Oj nie dramatyzuj. -Christina musiała skomentować. -Każdy chciałby być na twoim miejscu.- Nie obraziłabym się jakby od czasu do czasu się zamknęła.- Ty też nie dramatyzuj. Gdybyś chociaż raz wzięła ze sobą podręcznik to Larite nie kazałby ci siedzieć z tą kretynką.- Zwróciła się do Sastiny.

     Z Tiną i Sas znałam się od dziecka, co może być skutkiem pewnych norm społecznych występujących w środowisku czarodziei. Może to niesprawiedliwe, lecz potężne rody trzymają się razem i tak już jest. A rodziny nas trzech...no cóż, należały do grona najpotężniejszych.

     Moje przyjaciółki od tyłu wyglądały jak klony, obie miały długie, proste, blond włosy, metr siedemdziesiąt i nawet takie same, szczupłe sylwetki. Jednak z przodu nikt nie byłby w stanie ich pomylić. Christina z intensywnie zielonymi oczami i piegami odznaczającymi się na bladej cerze przypominała dwunastolatkę, natomiast cechą charakterystyczną Sastiny był duży pieprzyk pod prawym okiem i kocie żółte oczy.

-Wybacz, że musiałam ćwiczyć z Michaelem. Ale dzięki przodkom to był ostatni trening. Już tylko pozostanie mi praca Mistrzyni...- Dalej ciągnęłam swoje tłumaczenie, ale na darmo. Wystarczająco dużo razy słyszały tą śpiewkę.

     Różniłam się od przyjaciółek wyglądem, tak bardzo, że to aż śmieszne. Kręcone rude włosy i fioletowe oczy sprawiały, że każdy kto na mnie spojrzał wiedział, iż patrzy na dziedziczkę rodu Cavendish, przyszłą członkinię Rady Magów. Jednak z charakteru byłam jak ich kopia.

-Racja, to straszne! Niedługo zostaniesz włączona do najpotężniejszych magów tego świata. To takie smutne.- Sas złapała się dramatycznie za policzki.

     Dziewczyny zawsze uważały, że wyolbrzymiam swoje problemy, bo mam życie idealne. Nie dość, że miałam pozycję i należałam do drugiej najpotężniejszej rodziny świata magicznego, to na dodatek urodziłam się z ogromną potęgą przez co od dziecka byłam przygotowywana do wstąpienia do Rady, czarodziei rządzących wszystkimi magami. Mimo to, Sastina podobnie jak Tina, nie odczuwała zazdrości. A przynajmniej przez ponad osiemnaście lat naszego życia nie okazały mi tego. Czasami tylko sprowadzały mnie do pionu, że moje narzekanie jest totalnie głupie.

     Przestałam skupiać uwagę na przyjaciółkach i zaczęłam myśleć o Radzie, wokół której ostatnio kręci się cały mój świat. Już wkrótce miałam wpisać swoje imię do Deklaracji Rady, podpisać się swoim własnym imieniem, które brzmiało tak bardzo śmiesznie. IMPI. Co to w ogóle za imię? Na usprawiedliwienie moich rodziców dodam, że w rodzinach czarodziei nie ma czegoś takiego jak wybór imienia dla dziecka. To starożytni przodkowie nadają imiona poprzez rytuał. Niektóre są całkowicie normalne i współczesne, a inne to Impi...

     Sztuczka polega na tym, że nowo narodzone dziecko rodzice układają przy miskach z wodą, ziemią, palącym się ogniem i magicznym mini tornado. Symbolizują one cztery żywioły. Chwila ciszy, abra kadabra, i w jednej z misek ujawnia się imię. Ta dam! I uwaga bonus! W której misce będzie napisane imię taki będzie żywioł przewodni danego dziecka. No chyba, że pojawi się we wszystkich czterech, wtedy takie dziecko, nazywane Amane, staje się posiadaczem mocy wszystkich żywiołów i w przyszłości musi zasiąść w Radzie. Zgadnijcie kto jest takim szczęściarzem? Nie no serio, to jest wielkie szczęście i zaszczyt dla rodziny.

-Co nie zmienia faktu, że mam dość. Ten ostatni etap nauki z samym pojebem Michaelem mnie wykończył.- Wiedziałam, że Michael mnie nienawidzi.- Robi wszystko, żebym tylko ośmieszyła się przed Mistrzami. Boli go, że wcześniej wejdę do Rady niż on, więc zrzucę go z piedestału najmłodszego członka w historii. - Fakt, że jest mega gorącym ciachem, co mnie dekoncentruje tylko zwiększa mój wkurw skierowany w jego osobę.

-Kolejna katorga! Trening z mega seksownym czarodziejem. Nic tylko samobójstwo ci zostało.- Sas wstała od stołu śmiejąc się drwiąco.

     Owszem, muszę przyznać, że Michael jest niesamowicie seksowny. Na dodatek mógłby być najlepszą partią w całym pieprzonym świecie, gdyby nie był zajęty. Potęga i pozycja mają swoje plusy. Nie zmienia to jednak faktu, że jest egocentrykiem ze skłonnościami sadystycznymi o czym codziennie przez ostatnie dwa lata, boleśnie się przekonywałam. To skutecznie powstrzymuje mnie przed zadurzeniem się w nim.

     Wstałam od stołu razem z Tiną. Zostałam zwolniona z dwóch matm, ale to nie znaczy, że mogę sobie uciec z reszty lekcji. Na pewno nie w tej szkole.

     Szkoła imienia Joanny d'Arc, jednej z najpotężniejszych czarownic, jest szkołą elitarną, tylko dla czarodziei. Ludzie myślą, że można się tu dostać tylko dzięki ciężkiej pracy i ogromnemu IQ, więc uważają nas za najlepszych. Po części mają rację. Czarodzieje z samego bycia czarodziejem są inteligentniejsi niż ludzie, więc żaden człowiek nie miałby nawet szans przejść testów, które my zdajemy. Ale głównym czynnikiem przyjmowania do tej placówki jest magiczne pochodzenie. Nawet wilkołaki i wampiry mają wstęp wzbroniony.

-O przodkowie.- Westchnęła Sas.- Teraz historia.

     Historia, najbardziej mieszający w mózgu przedmiot. Jak byliśmy dziećmi, w szkołach razem z ludźmi uczyliśmy się historii -jakżeby inaczej- z ludzkiej perspektywy. Wiedzieliśmy, że nie wszystko jest prawdą, ale ci którzy zaczęli się uczyć prawdziwej dopiero tu, musieli się zmierzyć z ogromnym szokiem.

-Byłyśmy dziś po pierwszej lekcji na stadionie.- Rozmarzyła się Tina.- Marcus bez koszulki rozkazujący pozostałym, jak prawdziwy samiec alfa. Aż dziwne, że nie jest wilkołakiem z takim ciałem. Nic tylko schrupać.- Zamruczała na koniec uwodzicielsko.

-A Max? Siedział na ławce jak zwykle otoczony przez adoratorki.- Sas z uśmiechem wyskoczyła na przeciw mnie idąc tyłem.- Osobiście uważam, że chłopak, który ma swoją świtę jest bardziej atrakcyjny.

Zaśmiałam się na ten komentarz.

-Zawsze bawi mnie to, że podziwiacie ich z daleka, ale już jak z nimi rozmawiacie to uważacie za kompletnych debili.- Powiedziałam ze śmiechem.

     Jedyne co usłyszałam to niewyraźny pomruk od Christiny, że przecież są debilami. Najseksowniejsi bliźniacy tej szkoły są od nas o rok młodsi, każda chce być ich choćby na sekundę, co oczywiście wykorzystują. Typowe zachowanie gówniarzy. Są skurwielami. Moje przyjaciółki uważają ich za najlepsze kąski, które niestety są zbyt egocentryczne i cyniczne na stały związek. Co ja poradzę? To chyba u nas rodzinne. 

     Usiadłam przy czteroosobowej ławce zaraz przy dziewczynach, a po chwili dołączył do nas Alter siedzący obok. Kiedy tylko dzwonek zadzwonił do klasy wszedł perfekcyjnie punktualny profesor.

-Już niedługo koniec roku szkolnego. Jedyne co wam pozostało dzieci to ludzki egzamin dojrzałości, a także Rytuał Przejścia.-Po którym stajemy się pełnoprawnymi czarodziejami.- Pamiętajcie, że podczas Rytuału spotkacie najpotężniejszych przodków. Musicie znać ich historię i osiągnięcia. Dlatego wszystko powtórzymy!- Klasnął w dłonie, a w klasie nie słychać było nawet najmniejszego pomruku. Jesteśmy bardzo opanowani. Musimy być, ze względu na moc.- Zacznijmy od najmłodszej postaci, niesamowitego przywódcy, który uratował świat od zagłady. Przez ludzi Adolf Hitler uważany jest za tyrana. Nie znają prawdy, że stał na czele Rady podczas gdy wszystkim istotom nadprzyrodzonym zagrażał Sabat Czystości. Pamiętacie co było jego wynalazkiem, prawda? Gaz, który wykrywał osoby mające styczność z Rytuałem Rzezi.

     Wyłączyłam się obserwując w ciszy klasę. Gdyby człowiek popatrzył na moje życie z boku nasunąłby mu się jeden wniosek. Impi - typowa suka szkolna, która uważa, że wszystko należy do niej, umawia się tylko z najpopularniejszymi i pomiata plebsem. No i oczywiście ma dwa głupie klony przy boku. Prawda jest zupełnie inna. U czarodziei najsławniejsi to najpotężniejsi, najpotężniejsi to najinteligentniejsi, najinteligentniejsi mają największy szacunek. Dlatego, mimo że przez ludzi byłabym uważana za sukę, tu mam niekwestionowany szacunek i podziw, tak jak większość moich znajomych. Może nie jesteśmy monarchią tak jak wampiry, ani nie mamy tak żelaznej hierarchii jak wilkołaki, ale u nas też obowiązuje zasada silniejszego. Nie tak intensywnie jak u innych ras, ale dzięki temu to my jesteśmy ci najbardziej postępowi. Co jest, nawiasem mówiąc, dość dużą ironią, bo ten tytuł mamy ze względu na wojny, które w większości sami wywołujemy, a one, chcąc nie chcąc, są matkami wynalazków.

     Nagły alarm rozbrzmiał w całej szkole.

-Uczniowie proszeni są o udanie się na stadion szkolny!- Rozbrzmiał głos dyrektora z głośników.

-Założę się o cały swój majątek, że Max podpalił jakąś pracownię.- Mruknęłam obijając głową o stolik.

-Innego wytłumaczenia nawet nie widzę.- Alter wstał zbierając swoje rzeczy.

     Szliśmy korytarzami rozmawiając i śmiejąc się, jak na normalnych nastolatków przystało. Nie mieliśmy się czego bać. Wystarczy jedna tarcza by przeżyć, więc panika jest zupełnie bezsensowna. Poza tym, JA byłam w pobliżu. 

     Odgłos był taki jak zawsze na korytarzach w czasie przerwy. Uczniowie gromadzili się i w grupkach szli na wyznaczone miejsce, nauczyciele natomiast szli w stronę całego zamieszania, próbując jak najszybciej zażegnać kłopot. Nawet jeśli część szkoły zostałaby spalona, odbudowanie jej nie trwałaby długo, maksymalnie dwa dni, dzięki naszym umiejętnościom. To samo tyczy się pieniędzy. Fundusze zawsze się znajdą, bo czarodzieje, dzięki cechom wrodzonym rasy, obejmują najlepsze i najlepiej płatne stanowiska w państwach i korporacjach. Tak wiem, jesteśmy zajebiści.

     Kiedy wszyscy równo staliśmy na stadionie, wysłuchując słów dyrektora, że pracownia do koncentracji została zniszczona i odpowiedzialny za to poniesie konsekwencje, zaczęłam się po części cieszyć. Znając brata, ogień magiczny jest na tyle silny, że profesorom trudno będzie nad nim zapanować jeszcze przez kilka godzin, a to oznacza wypoczynek w domu. Spojrzałam na Marcusa w tym samym momencie co on na mnie. Kiwnął głową. Niezaprzeczalny znak, że wracamy do domu, a Max poradzi sobie sam. Nawet świetnie bo przyjechałam dwuosobowym samochodem. 

     Wkrótce przyszedł jeden z profesorów i stwierdził, dzięki termowizji, że nikogo nie ma w budynku szkolnym, więc wszyscy są bezpieczni po czym kazano nam wracać do domów.

-Laski widzę was dzisiaj u mnie. Robimy maraton horrorów.- Sastina krzyknęła do nas siadając do swojego srebrnego audi.- Muszę odreagować dzisiejszy dzień.

-Wezmę alkohol!-Rzuciła Christine otwierając drzwi pasażera do samochodu Altera, który jest jej najbliższym sąsiadem i kuzynem jednocześnie.

-To ja przekąski.- Mruknęłam do siebie siadając do swojego prezentu urodzinowego. Moje ukochane czarne Lamborghini Aventador. Nie jest to samochód praktyczny, ani tym bardziej popierany przez rodziców. Mimo licznych wad, nie pozwalam nikomu nawet dotknąć kierownicy mojej miłości. Zawsze miałam słabość do niskich, szybkich samochodów. To akurat wina dupka-Michaela, bo on jeździ takim samym. I co poradzić? Zakochałam się od pierwszego wejrzenia.

-A ja co mam wziąć?- Marcus siadł obok.

-Możesz swoje ciało do grobu.- Uśmiechnęłam się wyjeżdżając z parkingu.

-Czarny humor? Michael dał ci dziś mocno w kość. Aż mi od razu milej na serduszku.- Zaczął się śmiać szyderczo. Kochany brat.- Telefon ci dzwoni. Chyba mama.

-To odbierz ciołku.- No co za debil. Jak dzwoni rodzic to może odebrać, zwłaszcza, że wolno to na pewno nie jadę.

-Tak...nie... właśnie wyjątkowo skończyliśmy...tak...wracamy...nie ma problemu...no wiadomo...przecież ją znam...oczywiście...na pewno zero...przekażę...-Gadał do telefonu ze swoim typowym głupim uśmiechem.

-Co chciała? Tak trudno kliknąć głośnomówiący bezmózgu?

-Aaa, to nie mama. Michael pytał się, czy masz dzisiaj jakieś plany, bo chciał się jeszcze raz spotkać, podobno coś ważnego. Teraz. Oczywiście się zgodziłem.- Zahamowałam gwałtownie. Zabije szczyla. Zdalnie otworzyłam jego drzwi.

-Wysiadaj zanim coś ci zrobię...

-Oj weź już nie bądź taka narwa..

     Nagle silny podmuch powietrza wyrzucił go z samochodu. A ja z piskiem opon odjechałam. Nienawidzę swojego rodzeństwa! 

     Gdy tylko dotarłam do rodzinnej rezydencji wyskoczyłam z samochodu starając się dodzwonić do Michaela.

-Gdzie Panicze Max i Marcus, panienko?- Nasza gosposia Heather uśmiechnęła się w moją stronę.

-Oboje to idioci.- Rzuciłam biegnąc po schodach do pokoju.

-To wiele tłumaczy.- Mruknęła z lekkim uśmiechem na twarzy.

~Czego? - Usłyszałam w słuchawce. Mhmm...Michael...samo ciepło od niego płynie.

-Chodzi o to, że jestem dziś zajęta i nie mogę...-Zaczęłam gorączkowo.

~Masz problem. Lizaly zaraz po ciebie będzie.- Rozłączył się. Ten niedorozwój się rozłączył. No nie wierzę.

-Panienko?- Heather weszła do pokoju.- Panna Lizaly Werton przyjechała.

     No nie wierzę podwójnie! Już? Potrzebuję odpoczynku! I jeszcze użerać się z tą idiotką. Nigdy nie odezwała się do mnie nieprzychylnym słowem, ale wiem, że w głębi serca mnie nienawidzi. Zazdrosna, że spędzam dużo czasu z jej narzeczonym. Jakby jeszcze mnie Michael obchodził... No dobra, jest seksi, ale nie ruszam zajętego towaru.

     Nie raz słyszałam ich kłótnie o "tą gówniarę". Domyślam się kogo ma na myśli. Ale do mnie nie miała odwagi się odezwać w ten sposób. Pozycja zobowiązuje.

-Przekaż jej, że musi trochę poczekać, bo mam wiele spraw na głowie. Zaraz zejdę.- Odparłam.

     Rzuciłam się na łóżko myśląc o tym jak napięty mam grafik.

     Pojutrze, w sobotę, zostanę wprowadzona w stan magicznego snu, podczas którego będę musiała wykazać się wszystkimi nabytymi umiejętnościami. Test Magii, ostateczny krok do stania się pełnoprawnym członkiem Rady. W niedziele uroczysty bal w Mediolanie dla najpotężniejszych rodów nadludzkich na moją cześć. A później...będę widywać Michaela tylko raz na miesiąc w pełnię księżyca, na spotkaniach Rady, ewentualnie będziemy się mijać w Pałacu, w którym mamy na co dzień pracować. Co za radość! Uwolnię się od tego psychopaty. Później dwa tygodnie nauki i Rytuał Przejścia, na który teoretycznie nie muszę iść, oraz egzaminy. I wolne do końca życia! Przejmę tylko część obowiązków od rodziców, żeby przygotować się do bycia za kilkadziesiąt lat głową rodziny Cavendish, gdybym jakimś cudem nie wyszła za mąż, albo moi bracia pozostali wiecznymi singlami.

     A teraz czas zmierzyć się z wiecznie zazdrosną Werton i wiecznie wkurwionym Michaelem Shadow.

Comment