Strzępek pierwszy - "Nie spuszczaj ze mnie wzroku" [Wzrok]


Gniewne fale na wzburzonej tafli rzeki Newy wściekle biły o brzeg w akompaniamencie rozpaczliwego wycia porywistego wiatru. Wiktor, idąc nabrzeżem, wpatrywał się w sinoczarną wodę, kontemplując jej niezwykły, ciężki, ponury kolor. Nad Newą górowały ołowiane chmury, ledwo przepuszczając resztki popołudniowego słońca, które wąskimi smugami padało na wzburzone fale, grając w nich bladawym, zimnym blaskiem. Nad Wiktorem szumiały brzozy; ich delikatne gałęzie, uderzane gwałtownymi podmuchami wiatru, odgrywały się niebu drżeniem setek drobnych listków, które zdawały się błyszczeć i jarzyć w tych resztkach słonecznych promieni.


Nikiforov szczelniej opatulił się szalikiem, odnosząc wrażenie, że jego gniew zgrał się z tą wściekłą pogodą. Otarł z kącika oczu łezkę; sam już nie wiedział, czy wymknęła się spod jego powieki przez porywisty wiatr, czy to przez koszmarną pomyłkę, będącą powodem jego gniewu i przytłaczającego smutku.


Kiedy wracał z treningu, który tak bardzo dał mu dziś w kość, zdawało mu się, że oto ujrzał ukochane, brązowe oczęta wyglądające zza niebieskich oprawek okularów. Myślał, że ta burza kruczoczarnych włosów to te same włosięta, które tak bardzo kochał mierzwić dniem i nocą. Widział niebieską kurtkę i już chciał podbiec, uścisnąć swe japońskie szczęście, powiedzieć, jak bardzo tęsknił...


... lecz to nie był on.


Wiktor zaklął na siebie w myślach za to, że wszędzie widzi Yuuriego. To było już niemal jak obsesja. Wypatrywał swego cudownego, rozkosznego Erosa każdego dnia, zaś nocą, przebudzając się z niespokojnego snu, kątem oka zerkał na puste miejsce obok, spragniony widoku śpiącego spokojnie Katsukiego.


Wypatrywał go każdego dnia. Każdorazowo, widząc połączenie czarnych włosów i okularów, jego serce na moment zamierało, pod niebiosa wykrzykując ukochane imię. Potem przychodziło gorzkie rozczarowanie. Zaraz po nim gniew i przytłaczający smutek.


Nikiforov oddalał się od wzburzonej, ciemnej Newy. Lodowaty wiatr dmuchał mu prosto w oczy, wyciskając z oczu łzy, które rozmazywały mu obraz. Kolorowe plamy dookoła Wiktor identyfikował jako urokliwe kamieniczki w wąskich uliczkach nieopodal nabrzeża. To właśnie tędy często wracał z Yuurim. Ile razy by nie przechodzili tym wybrukowanym, nierównym trotuarem, nigdy nie nudził im się ten malowniczy zakątek Petersburga.


Nawet pośród wietrznej szarugi kolorowe kamieniczki zdawały się śmiać do Rosjanina. Tu zaczepnie błysnęła szyba, pieszczotliwie polerowana przez staruszkę, na której głowie furkotała kraciasta chusta, a spod której wychynęło nieśmiało kilka kosmyków białych już włosów. Gdzie indziej kolorowe wiatraczki, powtykane w donice pełne czerwonych pelargonii, migotały radośnie, szybko poruszane przez gwałtowne podmuchy wiatru. W innym oknie Wiktor ujrzał krzątającą się młodziuchną dziewczynę, wieszającą pstrokate zasłony. Nieco dalej, w miejscu, gdzie kocie łby przechodziły w asfaltowy, czarny chodnik, gromadka dzieci, niezrażona pogodą, grała w klasy na planszy wymalowanej kolorową kredą.


Wiktor odniósł wrażenie, że pośród dziecięcego śmiechu słyszy śmiech Yuuriego. Miał wrażenie, jakby roześmiany brunet szedł obok, trzymając go za rękę i po raz kolejny w swym życiu zachwycał się tą malowniczą, piękną uliczką.


Szczęk kluczy obudził Makkachina, którego radosne szczekanie siwy mężczyzna słyszał już zza drzwi. Ledwo je otworzył, a przeszczęśliwy pudel skoczył na swego pana, wytrącając mu z rąk siatki z zakupami.


- Makoś! No coś ty! Nie było mnie raptem pół godziny, a ty zachowujesz się tak, jakbym wybył bez ostrzeżenia na co najmniej rok – Wiktor wytarmosił psa za uszy, witając się ze stęsknionym pupilem.


Pudel w odpowiedzi odszczeknął, wbiegł w głąb mieszkania, a kiedy Nikiforov zdążył ściągnąć płaszcza i buty, Makkachin w zębach przyniósł mu krawat. Ten sam, który Wiktor obiecał spalić, ledwo zobaczył go na Yuurim.


- Makoś, co ty chcesz od tego biednego krawata?...


Makkachin usiadł przed panem, przekrzywiając łeb i skomląc cichutko.


Wiktor zrozumiał. Wyciągnął z psiego pyska krawat męża, po czym westchnął ciężko. Pogładził palcem śliski materiał, po czym spojrzał na zdjęcie w ramce, wiszące naprzeciw wejścia do mieszkania.


Ze zdjęcia spoglądali oni. Uśmiechnięci, szczęśliwi w swoich objęciach i tak bardzo zakochani. Wiktor tulił do siebie Yuuriego, który ufnie opierał głowę o mężowskie ramię. Obaj patrzyli w obiektyw, zaś w ich oczach błyszczały nieodgadnione iskierki.


Nikiforov uśmiechnął się nikle, po raz wtóry przyglądając się kasztanowym, zakochanym oczętom, bujnym, kruczoczarnym włosom, przekrzywionym okularom i najniewinniejszemu uśmiechowi najniewinniejszej osoby, jaką ta ziemia miała zaszczyt nosić.


- Yuuri. Obiecałeś, że nigdy nie spuścisz ze mnie wzroku...

Comment