Sadowa 302a

Olga szła przez miasto i czuła, że jest zamknięta w tym lesie bloków. Bała się popatrzyć w górę, żeby nie odkryć, że ciągną się one nieskończenie wysoko, jak produkowane taśmowo wieże Babel. Tyle, że obraz tego wielkiego miasta wydawał się jeszcze bardzej demoniczny niż cokolwiek, co zbudowano w młodości świata. Od czasu do czasu uderzała ją czerwona kropla billboardu.

-- Wejdź w ten świat. -- mówiła -- Bądź dumna z tego miasta i z tych bloków. Bądź jak one, to nie boli.

Wydawało jej się, że ściany i krzyczące tablice patrzą na nią. Nie mogła wytrzymać takiego nagromadzenia oczu, jak w brzozowym lesie, gdzie każde drzewo wlepia w ciebie setki źrenic, czekając, aż wpadniesz w panikę.

Usiadła na ławce i próbowała skupić się na oddechu, ale wtedy była odsłonięta. Nie mogła zawracać do wewnątrz, musiała wystawić parę własnych oczu przeciwko mnożącym się oczom ciemnego betonowiska.

Przypomniała sobie, dokąd idzie.

Jako dziennikarka czuła, że ugina się pod ciężarem brzozowego lasu, kamienno-mechanicznego upiora, że lada chwila zostanie pokonana i wcielona w świat ścian, zwłaszcza, że jej własna głowa uciekła jak szczur z okrętu i przeszła na stronę wroga, plącząc jej nogi, zabierając głos i oddech.

Postanowiła zatem zostać czarownicą. I szła się zapisać.

-- Jak to głupio brzmi. - przeleciało Oldze przez głowę. -- A może... to już... oszalałam. Może nie czeka na mnie dom, żaden, żadne miejsce... Może ten dziwny człowiek... nie obiecał mi nic, może... nie, nie może... ale może to pułapka... wariuję... wariuję!

I wtedy wyrósł przed nią ten dom. Zupełnie jakby spod ziemi, czego zresztą nie dało się wykluczyć w stu procentach. Wyglądał inaczej, tak, że można było uwierzyć, że mieszkają tam ludzie i nie wpadają w obłęd. Dom bez oczu, z jasno śpiewającymi oknami.

-- Może poczęstują mnie herbatą. -- pomyślała Olga -- Usiądę przy stole w tym domu i będę oddychać, łapczywie, odłożę torebkę i nie będę się bać.

I jeszcze:

-- W tym domu nikt nie pisuje donosów na sąsiadów. Jestem tego pewna.

Weszła do środka. Drzwi nie były zamknięte, a na korytarzu pachniało wanilią i czymś jeszcze, czego Olga nie potrafiła zidentyfikować, wiedziała tylko, że to jest pierwsza rzecz, którą pamięta i łączyła się ona ze słonecznym popołudniem, pomarańczowym kocykiem w błękitne kwiaty i konfiturami jej babci.

To mieszkanie już tam było, na górze. Czekało na nią. Zza przeszklonych drzwi dobiegała dziwna, hipnotyzująca muzyka i dziennikarka mogła rozróżnić słowa:

-- Kobieta się śmieje i krzyczy....

 brzuch czarownicy śpiewa...

słońce w zenicie, ziemia pożera i rodzi,

jeden, pięć, osiem, dziewięć, cztery,

gaśnie brzozowy las,

wschodzi Wenus, zwierzęta wychodzą spod ziemi.

Nie była natomiast w stanie określić języka tajemniczej pieśni -- mogłaby przysiąc, że to niemiecki, ale jego miękkość przywodziłaby raczej na myśl francuski, a przecież rozumiała wszystko, więc to nie mógł być żaden z nich.

Widziała jeszcze kolorowe światło wylewające się z mieszkania i cień tańczącej dziewczyny. Otworzyła drzwi, bo coś podpowiadało jej, żeby nie niepokoić lokatorki dzwonkiem. Tamta przywitała ją uśmiechnięta, z kieliszkiem wina w ręce, na którym wyryte były jakieś ezoteryczne symbole.

Dopiero po chwili Olga odkryła, że gospodyni ubrana była tylko w komplet wyjątkowo fikuśnej bielizny, ozdobionej kamyczkami, koronką i brokatem, a na głowie - oprócz ułożonych w przedwojennym stylu rudych włosów - miała złoty diadem z doczepionymi barwionymi piórami. Całość jednak nie sprawiała wrażenia wulgarnej, wręcz przeciwnie - w swojej przemożnej cudaczności wysmakowanej.

Gospodyni widząc zaskoczone spojrzenie Olgi wybuchła śmiechem, prosto z brzucha, z wnętrzności.

-- Odłóż torebkę -- poleciła dziennikarce. -- I zdejmij płaszcz. Ugotujesz się!

Olga zrobiła to, co poleciła jej tamta.

-- A teraz śmiej się jak kobieta!

-- Hi, hi, hi -- spróbowała dziennikarka.

-- Nie! - krzyknęła gospodyni, aż zatrzęsła się szyba w drzwiach. -- Jak czarownica!

Olga zaczęła śmiać się wreszcie tak, jak godpodyni. Brzuchem.

-- A teraz krzycz! Wyłaź z tych masek, z tych uśmiechów, nikt cię nie widzi! Nikt! W tym domu nie ma oczu! Precz z blokami-Babelami, precz z tablicami czerwonymi głośnymi jak syreny wyjącymi! Precz z dusznicą tego miasta, precz z sekretami, precz z lękami, precz z obłędem!

-- Precz z obłędem! -- krzyknęła Olga -- Precz z komórkami-klatkami mieszkalnymi, źrenicami porządkowymi!

-- Precz! -- krzyczała gospodyni -- Nasza noc! Nasza! Niech ogień pochłonie lęki, lęczarnie, męczarnie lękowe-nerwicowe! Wielkość naszą przybraną i małość przybraną i uśmiech, uśmiech bez brzucha, z twarzy!

Tamtej nocy Olga została czarownicą. A rano musiała wrócić, bo czary nie zmieniają świata. Była smutna, spokojna i jakby lżejsza.

-- Nie oszaleję. -- powiedziała sobie. -- A nawet jeśli...

i znowu:

-- Żyć. Tak, to właśnie będę robić.


Dalsza historia Olgi nie była prosta, wlokła ją ciemnymi ścieżkami bólu i kazała jej szukać miłości na polach smutku. Wyjechała. W innym mieście, w domu przy alei pełnej drzew uczyła się oddychać jeszcze długo. Czasem bywała czarownicą, częściej bywała zmęczona. Czasem widziała jeszcze brzozowy las. Wtedy kładła ręce na brzuchu, jej brzuch pamiętał spokój i swobodny krzyk.


Comment