Rozdział 1.

Uciekałem jak najdalej od domu. Byłem pewny, że mogą mnie jeszcze dogonić. Może powinienem wrócić? Może odzyskałbym dom, ale może jeszcze by mnie uderzyli. Cały czas biegłem. Pamiętam, że niedaleko mojego domu, już starego domu, było coś, gdzie jeździły jakieś duże pojazdy. Teraz też tutaj były. Musiałem wybrać odpowiedni moment do przejścia. Nagle jechał tylko jeden samochód. Wybiegłem na ulicę. Coś jechało prosto na mnie. Ze strachu dostałem paraliż i stałem w miejscu. W ostatniej chwili zahamowało i teraz zamiast jechać prosto na mnie było bokiem. Nie interesowało mnie co się stało. Poszedłem dalej. Byłem bardzo głodny. Teraz byłaby pora na jedzenie. Od dzisiaj sam musiałem je sobie znaleźć. Kiedyś chodziłem na spacery do miasta. Tam było bardzo dużo jedzenia. Postanowiłem, że muszę tam dojść. Po drodze koło mnie przechodzili różni ludzie. Skomlałem w ich stronę, lecz oni tylko spoglądali w moją stronę i szli dalej. Dotarłem do swojego celu. Nigdzie nie widziałem jedzenia, a zaczęło się robić coraz ciemniej. Zobaczyłem to czego szukałem, ten sklep. Podbiegłem na tyle szybko na ile starczyło mi sił. Nikogo nie widziałem w środku. Mimo wszystko mogłem się mylić. Przejechałem łapką po szybie. Nadal nic. Zrobiło się już kompletnie ciemno. Zobaczyłem kota. Jak ja ich nienawidzę, ale wyglądał na bezdomnego. Może wie gdzie można znaleźć jedzenie. Pewnie gdzieś na śmietniku, ale nie wiedziałem gdzie one są. Zaszczekałem. Zwierzę nie usłyszało. Jeszcze raz. I  jeszcze raz. Nadal nic. Czyli dzisiaj nie ma kolacji. Musiałem znaleźć schronienie. Najlepiej w jakimś kartonie. Podejrzewałem, że czysty nie będzie, ale moje kiedyś białe futerko też już takie nie było...

Comment