dziewięć

-Luke, oddaj mi to.- Mówię, kiedy zabiera mi z dłoni ostatnią paczuszkę musli. Wzdycham z irytacją i przewracam oczami. Chłopak otwiera powoli folię, cały czas na mnie patrząc. Wyczekuje momentu, w którym się na niego rzucę.


-Nie chce mi się za tobą biegać, po prostu mi to oddaj.


-Coś ci nie zależy na śniadaniu.- Kręci głową i wkłada dłoń do paczki, aby zabrać garść płatków. Zaciskam usta w wąską linię i odwracam się z powrotem do szafki ze słodyczami. Wykopuję z samego dna batonik fitness, z którym kieruję się do salonu, machając nim przed twarzą blondyna. Zanim się orientuję, również to znika z moich rąk. Moja cierpliwość, i tak już nadszarpana, kończy się w momencie, w którym Luke wsadza do ust całe moje śniadanie. Wskakuję na jego plecy, nie myśląc o niczym innym, z wyjątkiem odzyskania musli. Chłopak wyciąga rękę jak najdalej od siebie, drugą automatycznie łapiąc moje udo, abym nie upadła. W tej pozycji zastaje nas Bethany, która nagle wpada do domu, z twarzą czerwoną jak burak.


-Co się tu dzieje?- Pyta, unosząc brew ku górze. Natychmiast zeskakuję na podłogę i zaczynam się wycofywać, chcąc zostawić ich samych.


-Muszę pilnie wyjechać do Amsterdamu.


-Na długo?- Pyta Luke, a z jego twarzy znika uśmiech, dzięki któremu wygląda młodziej. Ze spuszczoną głową przechodzę do salonu, jednak wciąż słyszę ich rozmowę.


-Na kilka dni, nie wiem dokładnie ile. Zanim weszłam do domu byłam przekonana, że mogę cię zostawić, ale teraz zastanawiam się nad przyzwoitką.


-Nie jestem dzieckiem, wiem co robię.


***


Wieczorem jesteśmy już sami. Chłopak do południa chodził jak struty, więc zostawiłam go samego, nie chciałam mu przeszkadzać. Po południu zaprasza mnie na obiad, a po nim zasiada przed telewizorem. Gy kończę myć naczynia-znowu, zajmuję miejsce obok niego i przez krótką chwilę zastanawiam się, czy w ogóle się odzywać.


-Nie pracujesz?


-Nie.


-Dlaczego?


-Rzuciłem.


-Dlaczego?


-Bethany zarabia na tyle, żeby zapewnić nam to, czego potrzebujemy. Ktoś musiał zająć się kotem.


-Macie kota?


-Mieliśmy.


-Co się z nim stało?- Czuję się cholernie głupio, tak o wszystko go wypytując. Ale nie pozostawia mi innego wyboru, odpowiadając tak zwięźle.


-Przejechał go samochód.- Wzrusza ramionami. Wzdycham, rezygnując z dalszej konwersacji. Przechodzę do pokoju i zamykam się w nim, dopóki mój żołądek po raz kolejny nie domaga się pożywienia. Jestem pełna podziwu, gdzie to się we mnie mieści. Może mam dwa żołądki, jak krowa?


Schodzę na parter i zanim docieram do miejsca docelowego, moją uwagę przykuwa cichy, brzęczący dźwięk dochodzący z salonu. Moim oczom ukazuje się Luke, siedzący tyłem do mnie, trzymając przy sobie gitarę. Z instrumentu wydobywają się urocze brzmienia, a w połączeniu z monotonnym głosem blondyna, tworzy się melodia, od której robi się ciepło na sercu. W pewnym momencie przerywa i odwraca się ku mnie.


-Przepraszam za moje dzisiejsze zachowanie.- Mówi, więc robię parę kroków w jego stronę. Opieram się bokiem o ścianę i zakładam ręce.


-Poranne czy popołudniowe?- Próbuję zażartować. Kącik jego ust unosi się ku górze.


-W porannym nie mam sobie niczego do zarzucenia.- Wywracam oczami.


-To się zawsze zdarza, kiedy Bethany wyjeżdża. Przesiaduję sam w domu i to chyba nie wpływa na mnie za dobrze. W każdym razie, cieszę się, że tu jesteś.

Comment