- Nie, nie idziesz! - krzyknął rudy mężczyzna.
- Tak, właśnie, że pójdę! - odkrzyknęła młoda elfka. - Antoś, idziemy.
Podążyła ku drzwiom swojego domu. Wally zastawił jej drzwi.
- Nie możesz iść, bo jesteś jeszcze dzieckiem. To może być niebezpieczne.
- I co z tego? - odpowiedziała pytaniem Jena. Chłopak tylko zacisnął usta w cienką kreskę. Przeszła obok niego przez drzwi. Ten ponownie zastąpił jej drogę.
- A jak coś ci się stanie?
- Umiem o siebie zadbać. Po za tym potrzebujesz mnie.
- Słucham?
- Odpowiedzi, których szukasz znajdziesz w Grimworldzie. A wpuszczają tam tylko magów. Jesteś magiem?
Odpowiedziała jej głucha cisza.
- Tak też myślałam.
- A ty jesteś? - kontynuował. Oboje podążali właśnie lasem. Dziewczynka uśmiechnęła się pod nosem. - Gdzie ja trafiłem?
- A tak w ogóle, to beze mnie nawet byś tam nie trafił.
- Znalazłbym mapę.
- Wszystkie są napisane po elficku.
- Zapytałbym o drogę.
- Miejscowi unikają obcych.
- Ty, nie unikasz.
- Bo ja jestem inna. Mama zawsze mówi, że jestem inna niż wszyscy.
Westchnął.
- Ile trwa podróż?
- Trzy dni z przerwami.
- Nie mamy tyle czasu - mruknął pod nosem. Spojrzał na dziecko i jej fokę, uśmiechnął się dyskretnie pod nosem, wziął bagaż na plecy i zapytał: - Będziesz mi mówić, którędy biec?
- Biec? Nie zaoszczędzisz drogi biegnąc.
- Założymy się?
- Jak chcesz, ale ja biegać nie zamierzam.
- Nikt ci nie każe - mówiąc to wziął ją i Antosia na ręce. - Którędy?
- Jesteś wariatem, postaw mnie!
- Którędy?
- W tamtą stronę - odpowiedziała, wskazując drogę. Na wprost.
Chłopak wziął głęboki oddech i zaczął biec. Na początku wolno, bo dodatkowy "bagaż" odrobinę mu ciążył, ale z czasem przyspieszył zostawiając za sobą tylko podeptane rośliny, silny wiatr i kilka różnorodnych błyskawic. Biegli z taką prędkością, że dziewczynka mrużyła oczy od pędu, nieprzyzwyczajona do takiego biegu, prawie połknęła muchę z zaskoczenia. Miała szeroko otwarte usta i piszczała ze strachu. Z czasem się uspokoiła i przestała się bać. Zgodnie z umową nawigowała. Antoś z kolei, tak się wystraszył, że schował się pod sukienkę Jeny.
W pewnym momencie chłopak musiał się zatrzymać. Odstawił pasażerów i bagaże na bok, a sam schylił się, opierając ręce na kolanach. Ciężko dyszał. Była to długa, piaszczysta droga.
- Dlaczego nie mówiłeś, że jesteś magiem?! - krzyknęła ucieszona Jena.
- Nie jestem - wydyszał Wally.
- Więc skąd potrafisz tak szybko biegać?
- Połączenie ze Speedforce, mówiłem ci.
- Czyli to jakiś inny rodzaj magii.
- To nie jest magia. Magia nie istnieje. To nauka.
- Nauka to inne określenie na magię? Takie, jakiego używacie w Central City?
- Ty mnie w ogóle słuchasz? Magia nie istnieje.
- Więc dlaczego biegasz tak szybko? - westchnął zrezygnowany z nieodpartym przeczuciem, że z dziewczynką raczej się nie dogada.
- Daleko jeszcze?
- Twoja magia zaoszczędziła nam dwa dni drogi!
- To nie jest magia.
- Zanieś nas dalej.
- Nie dam rady. Jestem zmęczony i osłabiony. Dawno nie miałem takiego wysiłku.
- Nie korzystałeś z magii?
- To nie jest magia.
Poszli kawałek na wprost, gdzie wskazywał drogowskaz do Grimworldu. Malowała się tam osada, bardzo podobna do tej, w której mieszkała Jena. Taka sama. Reakcja tutejszych nie różniła się szczególnie od tej w poprzedniej wiosce. Kobiety nadal patrzyły na nich z wrogością, a dzieci się chowały, ale tym razem było to bardziej widoczne.
Jena zaprowadziła ich do karczmy.
- Co drzewa robią na takim pustkowiu? - zapytał Wally.
- Dawniej był tu las, ale Łowcy zagarnęli te ziemie dla siebie i wycięli wszystkie drzewa.
- Łowcy?
- No tak. To ludzie okrutni, źli i podli do szpiku kości.
Siedzieli przy ogromnym, eleganckim stole. Kelnerka obsłużyła ich beznamiętnie. Miała kwaśną minę i nie sprawiała wrażenia sympatycznej. Pytała o zamówienie z takim wyrzutem, że miało się do siebie pretensje o zawracanie jej głowy. Czekali na jedzenie długo, aż w końcu go podała, albo raczej prawie rzuciła nim o stół, przed gości. Posiłek był zimny i nie kusił zbytnio swym wyglądem. Jena zmarszczyła nos i nie chętnie włożyła pierwszy kęs do ust. Nie jadłaby tego, gdyby nie była taka głodna. Wally z kolei tylko wzruszył ramionami i zjadł swoją porcję. Nie smakowało to dobrze. Nawet Antoś niechętnie zabrał się do jedzenia, a to nie było do niego podobne. Wally mógł bez wahania stwierdzić, że elfy, z wyjątkiem Jeny, są bardzo niegościnne. Kelnerka podeszła do nich, zabrała talerze i zażądała zapłaty (prośbą nie dało się tego nazwać).
- Posiłek był zimny, niesmaczny, a obsługa fatalna i my mamy jeszcze płacić?! - oburzyła się dziewczynka.
- Ile? - zapytał Wally. Nie miał ochoty wdawać się w kłótnie.
- 200 srebrników - odpowiedziała.
- Ile?! - powtórzyli oboje. Wymienili przerażone spojrzenia.
- Jena, spakowałaś jakieś pieniądze, prawda?
- Dzieciom nie wolno brać pieniędzy.
- Czy można wziąć na kredyt? - zapytał z wymuszonym uśmiechem.
Kelnerka z wściekłą miną złapała go za kołnierz i siłą zaprowadziła do jednego z budynków. Była bardzo silna jak na kobietę. Rzuciła nim przed długi stół, na ziemię. Wszędzie było bardzo elegancko i wystawnie, jak zwykle z resztą. Za stołem siedziały trzy kobiety. Na ścianie wisiał ich portret dość imponującej wielkości. Wszystkie miały surowy wyraz twarzy i patrzyły na niego z jeszcze większą niechęcią niż pozostałe mieszkanki wioski.
- Ten CZŁOWIEK odmówił zapłaty za usługę - powiedziała kelnerka, dziwnie podkreślając słowo "człowiek".
- Stracić go - powiedziały jednocześnie.
- Co? A co z przesłuchaniem świadków? Procesem? Dowodami?
- Milczeć! Bezmyślny człowiecze.
Do budynku wparowała Jena. Oczy dziecka lśniły dziwnym blaskiem, a wszystko co znalazło się w zasięgu jej wzroku, uniosło się do góry.
- Nazywam się Jena Owens, córka arcymaga Eleonor Owens i mówię, że ten człowiek jest pod moją opieką.
- Dali go - skwitował to Antoś.
- Dziecko jest magiem? - zdziwiła się jedna z kobiet za stołem.
- I to nie byle jakim - dopowiedziała druga.
- Człowiek ma prawo do obrony, ale a tylko jedną szansę - podsumowała trzecia.
- Ma złapać złodzieja - wydały werdykt. - W przeciwnym razie zostanie stracony i nawet mag ci nie pomoże.
Dzięki za uwagę.